[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 To znaczy?  Już odwracałam się do wyjścia, ale ta nowina zelektryzowała mnie,
zmuszając do powrotu. Ogarnęły mnie złe przeczucia.
 Nie mam pojęcia  wzruszył ramionami Manfred.  Nie wyjaśniła mi tego. Powiedziała
tylko, że cały teren otacza opar zła.
 Hmm.   Opar zła nie wróżył nic dobrego. Co Xylda mogła mieć na myśli? Właśnie taka
enigmatyczność drażni mnie u jasnowidzów.
 Użyła innych słów.
 A konkretnie?
 Coś innego niż opar. Coś jak mizamaty? Miazmaty? Jest coś takiego?
Manfred był błyskotliwy, ale niezbyt oczytany.
 Tak, miazmaty to odrażające wyziewy, szkodliwe wpływy, zła atmosfera, prawda,
Tolliver?
Tolliver przytaknął.
Czyżbym coś przeoczyła? Jakieś zwłoki? Popełniłam błąd? Myśl ta wstrząsnęła mną tak
bardzo, że w drodze do samochodu nawet nie czułam szczypiącego mrozu.
 Musimy wrócić do tej stodoły.
Tolliver spojrzał na mnie jak na wariatkę.
 Nie dość, że pogoda, to jeszcze chcesz się włamywać na prywatną posesję?  wyraził
wszystkie zastrzeżenia w jednym zdaniu.
 Tak, wiem, że pogoda jest paskudna, ale Xylda...
 Sama wiesz, że przede wszystkim była oszustka.
 Tak, ale nie zmyślałaby w takiej sprawie.  Naraz coś sobie przypomniałam. 
Pamiętasz? Jak byliśmy w Memphis, powiedziała:  W czas lodu zaznasz szczęścia .
 Ta, pamiętam. To jest czas lodu, a ja byłem szczęśliwy, dopóki nie wymyśliłaś, żeby się
wdzierać na cudzy teren.  Rzeczywiście nie wyglądał na uszczęśliwionego moim pomysłem.
Miał zatroskaną minę.  Szczerze mówiąc, chciałem wrócić do chaty, rozpalić kominek i
znów cię uszczęśliwić.
Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu.
 To może zapytamy właściciela?
 Poprosimy o pozwolenie wejścia na jego teren, bo chcemy poszukać jakichś trupów?
Może od razu zapytajmy, czy nie przemycił jakichś zwłok za naszymi plecami? I
wyjaśnimy, że u podstaw naszych podejrzeń leży twierdzenie wróżki o unoszących się wokół jego
posesji miazmatach zła?
 Dobra, dobra, rozumiem. Po prostu uważam, że powinniśmy coś z tym zrobić.
Tolliver włączył silnik natychmiast, jak wsiedliśmy do samochodu, ale ogrzewanie zaczęło
działać dopiero po chwili. Odwróciłam głowę, żeby strumień ciepłego powietrza nie wiał mi prosto
w twarz.
 Przejedziemy tamtędy, rzucimy okiem  ustąpił Tolliver niechętnie.
 A pózniej wykonamy twój wspaniały plan.  Jasne. To  pózniej podoba mi się znacznie
bardziej.
Pojechaliśmy wczorajszą trasą, ślizgając się i utykając co chwila w niewielkich zaspach na
opustoszałych ulicach Doraville. Z tyłu działki Toma Almanda, gdzie parkowały ostatnio wozy
policyjne oraz reporterskie, teren przypominał czarne morze zamarzniętego błota pofalowanego
grzywami kolein. Tolliver zaparkował w miejscu częściowo ukrytym przed oczami patrzących z
okien domu. Wysiadłam, ruszając wprost ku stodole. Co przeoczyłam?
Wewnątrz w nieruchomym mroznym powietrzu nadal wisiała woń stęchlizny. Klepisko
znaczyły ciemne plamy wykopów. Stamtąd wyciągnięto martwe zwierzaki. Pomyślałam o chłopcu,
Chucku Almandzie, ale szybko odsunęłam od siebie obraz jego smutnych oczu, koncentrując się na
odbieraniu wibracji od martwych  martwych ludzi.
Kiedy otworzyłam oczy, przede mną stał Chuck Almand we własnej osobie.
 Rany, ale mnie przestraszyłeś!  pisnęłam, chwytając się za gors.
Chłopak miał na sobie ciężkie buty, grubą kurtkę, czapkę, rękawiczki i szalik, więc
przynajmniej ubrał się stosownie do pogody.
 Co pani tu robi? Myśli pani, że coś tu jeszcze jest?
 Tak  powiedziałam po prostu, nie mając na podorędziu żadnej gotowej historyjki. 
Zastanawiałam się, czy czegoś nie przeoczyłam.
 Myśli pani, że są tu jakieś trupy ludzi?
 Właśnie sprawdzałam.
 Po co? Wszystkie wykopano przecież koło starego domu Daveya.
 Skąd wiesz, że nie ma gdzieś innych?
Oczy mu błysnęły, ale w tym samym momencie usłyszałam kroki na zewnątrz i w drzwiach
stodoły pojawił się Tolliver.
 Cześć, Chuck  przywitał się zdawkowo.  I jak tam, słonko, skończyłaś?
 Chyba tak. Zgodnie z naszymi przewidywaniami, nic tu nie ma.
Chuck wlepił we mnie jasne oczy.
 Nie musisz się mnie bać.
 Nie boję się  rzekłam, próbując się uśmiechnąć. To prawda, nie bałam się tego dziecka.
Ale jego obecność napawała mnie niepokojem, a choć nie czułam się z nim związana w jakikolwiek
sposób, martwiła mnie jego przyszłość.
Z zewnątrz dobiegł nas czyjś głos.
 Hej, Chuck, jesteś w stodole? Kto tam jest?
Ku mojemu zaskoczeniu twarz Chucka zmieniła się w jednej sekundzie. Uderzył mnie z
całej siły w brzuch. Upadając, dostrzegłam, jak porusza ustami.
 Wynoście się stąd  zaczął wrzeszczeć.  To włamanie! Wynocha!
Przy akompaniamencie skrzypu drzwi do środka wpadł Tom Almand.
 Synu? Synu! O mój Boże, Chuck, coś ty znowu zrobił?!  krzyknął, widząc mnie na
klepisku, zgiętą wpół.
Tolliver przyskoczył, pomagając mi wstać.
 Ty mały sukinsynu!  syknął do chłopaka.  Nie waż się jej tknąć. Nic ci nie zrobiła.
Milczałam, patrząc mu w oczy i trzymając się za brzuch. Bałam się, że uderzy mnie
ponownie. Tym razem chciałam być przygotowana. Ale już nic więcej się nie wydarzyło poza
długą, gorączkową rozmową.
Tom Almand kajał się i stokrotnie przepraszał. Tolliver stanowczo powiedział, że nie
pozwoli mnie tak traktować, i równie stanowczo zażądał, żeby chłopak trzymał się z daleka ode
mnie. Tom wytknął, że wdarliśmy się na jego teren. Tolliver zasugerował, że policja chętnie spotka
się z nami w miejscu, gdzie wczoraj wykopano zwłoki. Tom sprostował, że nie wczoraj, i dodał,
żebyśmy się wynosili z jego posesji. Tolliver oświadczył, że uczynimy to z wielką chęcią i że na
jego szczęście nie wezwiemy policji ani nie zgłosimy, że jego synalek mnie pobił.
W drodze do samochodu musiałam wesprzeć się na Tolliverze, a także skorzystać z jego
pomocy przy wsiadaniu. Sam Tolliver był strasznie zdenerwowany. Tak starał się, żeby nie rzucić
czegoś w rodzaju:  A nie mówiłem? , że mało nie pękł. Na szczęście udało mu się powstrzymać.
 Tolliver?  zagadnęłam, kiedy jechaliśmy do chaty.
Natychmiast przerwał rzucanie gromów na wszystko i wszystkich.
 Tak?
 Chuck tuż przed ciosem, zanim zaczął wrzeszczeć, szepnął:  Przepraszam. Proszę mnie
pózniej odnalezć .
 Nic takiego nie słyszałem.
 Bo powiedział to bardzo cicho, tak żeby ojciec nie słyszał.
 Chciał się spotkać?
 Z tego wynika. Najpierw mówił, że przeprasza. A potem, żebym go odnalazła.
 To co? Ma jakieś rozdwojenie jazni? Czy wmawia ojcu jakąś chorobę psychiczną?
 Raczej to drugie. Coś kombinuje, ale nie mam pojęcia, co.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Nie wiem, co działo się w głowie Tollivera, ale ja
przez cały czas próbowałam zrozumieć, o co w tym może chodzić.
Parkując przy zjezdzie, zauważyliśmy, że dom Hamiltonów poza unoszącym się z komina
dymem jest dziwnie cichy, jak wymarły. Może po prostu ucinali sobie drzemkę. Mnie też spodobał
się ten pomysł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl