[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wmieszałem się w tłum.
Na szczęście było tak zimno, \e owinąłem głowę wełnianym szalem i nikt nie
zwrócił na mnie najmniejszej uwagi.
Podszed łem a\ do powozu i oglądałem jej słodką twarz nie dalej ni\ kilka jardów
ode mnie.
Potem wcisnąłem pelerynę w dłoń dziennikarza zajętego myślami o wywiadzie.
Była piękna jak zawsze.
Smukła kibić, włosy upięte pod kozacką czapą i uśmiech zdolny rozłupać naj
twardszy głaz granitu.
120
Dobrze zrobiłem?
Warto było rozdrapywać rany i krwawić tak samo jak w ciemnym lochu przed
dwunastoma laty?
A mo\e byłem głupcem, sprowa dzając ją tutaj, skoro sto sześćdziesiąt miesięcy
nie mal mnie uleczyło z bólu?
Kochałem ją w tamtych strasznych i okrutnych paryskich czasach.
Kochałem ponad \ycie, pierw szą, ostatnią i jedyną prawdziwą miłością.
Kiedy mnie odtrąciła w lochach i poszła za wicehrabią, niewiele brakowało, a
zabiłbym oboje.
Gniew mnie ogarnął.
Ten sam gniew, co zawsze był mi towa rzyszem i najwierniejszym druhem.
Gniew na Boga i jego anioły, na to, \e nie dostałem ludzkiej twarzy jak inni,
jak Raoul de Chagny.
Twarzy stworzonej do uśmiechów i wszelkich przyjemności.
W zamian otrzymałem bezkształtną, przerazliwą maskę, któ ra skazała mnie na
do\ywocie w samotności i po ni\eniu.
A jednak, jak ten głupi pokurcz myślałem, \e i ja zaznam choć trochę
miłości, zwłaszcza po tym, co między nami zaszło w dniu, kiedy rozpasany tłum
szturmował podziemia Opery, \eby mnie zlinczować.
Pozwoliłem im wówczas \yć, pewien własnego losu.
Cieszę się, \e to zrobiłem.
Có\ więc teraz czynię?
Czeka mnie tylko ból, zgryzota, wzgarda, smutek i nienawiść.
Wszystko za sprawą listu.
Och, madame Giry, co mam myśleć o tobie?
Jedy na na całym świecie okazałaś mi serce, nie plułaś na mnie i nie uciekłaś z
krzykiem na widok mojej twa rzy.
Dlaczego czekałaś tak długo?
Mam ci dzięko121 .
wać, \e w ostatniej godzinie wysłałaś mi wiadomość, która zmieniła moje \ycie?
Czy mo\e mam cię ganić, \e przez dwanaście lat uparcie milczałaś?
Wszak mogłem umrzeć i nigdy nie poznać tajemnicy.
Nie stety, \yję i wiem.
I dlatego podjąłem szaleńcze ryzyko.
Sprowadziłem ją tutaj, \eby patrzeć i cierpieć, by znów prosić lub
błagać...
i spotkać się z odmową?
Tak, to mo\liwe.
A jednak, a jednak...
Mam go tutaj, chocia\ ka\de słowo na zawsze wryło mi się w pamięć.
W osłupieniu czytałem go dziesiątki razy, a\ papier zszarzał pod spoconym palcem
i kartki się pomięły w dygoczących dłoniach.
Datowany w Pary\u, pod koniec września, tu\ przed twoją śmiercią...
Drogi mój Eriku,
kiedy dostaniesz ten list o ile w ogóle trafi w Twoje ręce mnie ju\
dawno nie będzie wśród \ywych.
Odejdę w inne miejsce.
Długo się wahałam przed skreśleniem tych kilku słów i robię to tylko dlatego, i\
moim zdaniem Ty, co tak wiele wycierpia łeś, powinieneś znać prawdę.
Nie mogłabym z czys tym sercem stanąć przed obliczem Stwórcy, wiedząc, \e do
Strona 47
forsyth Upiur Manhattanu.txt
samego końca Cię zwodziłam.
Nie umiem sobie wyobrazić, czy moje dalsze sło wa sprawią Ci wielką
radość, czy przysporzą zmar twień.
Oto przebieg wypadków dotyczących Ciebie, o których przedtem w ogóle nie
słyszałeś.
Tylko ja, Christine de Chagny oraz jej mą\ Raoul, wiemy, co
122
się wydarzyło.
Błagam Cię, abyś z rozwagą i taktem korzystał z tej wiedzy...
Trzy lata po uwolnieniu pewnego szesnastolatka z klatki na jarmarku w
Neuilly poznałam drugiego z,,moich dwóch chłopców", jak potem ich nazywa łam.
Stało się to przypadkiem, na skutek tragicznych zdarzeń.
Była noc, zima tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego roku.
Opera dobiegła końca, dziewczęta wróciły na kwatery i gmach zamknął podwoje.
Ciemną ulicą wracałam do siebie, do domu.
Szłam sama, wąskim, krętym i mrocznym zaułkiem.
Nie wiedziałam, \e oprócz mnie są tam te\ inni ludzie.
Pewna słu\ąca, po dłu\szej pracy ni\ zazwyczaj, bojazliwym krokiem pospiesznie
dreptała w stronę jaśniejszej ulicy.
W drzwiach młody człowiek, mniej więcej szesnastoletni, \egnał się z
przyjaciółmi, u któ rych spędził wieczór.
Z cienia wychynął rabuś, zaczajony w zaułku na przechodnia z wypchanym
portfelem.
Nigdy się ju\ nie dowiem, dlaczego napadł na tę małą słu\ącą, która w swojej
sakiewce miała mo\e pięć sou.
Zobaczyłam tylko, jak nagle wyskoczył i chwycił ją za gardło, by nie mogła
krzyczeć, a drugą ręką sięgnął do torebki.
"Zostaw ją, brutalu!
zawołałam.
AusecoursF.
Za sobą usłyszałam tupot męskich kroków.
Zo baczyłam mundur.
Młodzieniec rzucił się na rzezi mieszka i obalił go na ziemię.
Midinette wrzasnęła i jak opętana pognała do jasno oświetlonej ulicy.
Nigdy więcej ju\ jej nie spotkałam.
Rabuś wyzwo.
lił się z rąk młodego oficera, wstał i rzucił się do ucieczki.
Oficer ruszył w pogoń.
Zobaczyłam wów czas, \e złodziej się odwrócił i wyjął coś z kieszeni.
Wymierzył w oficera.
Rozległ się huk i błysk wy strzału.
Rabuś skoczył do bramy i przepadł w pląta ninie ciasnych podwórek.
Podeszłam do le\ącego młodzieńca.
Był to nieledwie chłopiec, ładny i dzielny dzieciak w mundurze kadeta Ecole
Militaire.
Twarz miał białą jak marmur i mocno krwawił z otwartej rany w podbrzuszu.
Oderwałam rąbek spódnicy, \eby zrobić opatrunek, i krzyczałam tak długo, a\ z
okna nad nami ktoś wyjrzał z zapytaniem, o co ten cały raban.
Błagałam, by czym prędzej sprowadził doro\kę.
W nocnej koszuli pobiegł na główną ulicę.
Zbyt daleko było do Hotel-Dieu, znacznie bli\ej do szpitala Zwiętego
Aazarza.
Tam te\ pojechaliśmy.
Dy\ur pełnił tylko młody lekarz, lecz jak zobaczył ranę i dowiedział się, \e
pacjentem jest potomek jednej z najświetniejszych rodzin Normandii, w lot wysłał
portiera po starszego chirurga, który na szczęście mieszkał niedaleko.
Nic więcej nie mogłam zrobić, zatem wróciłam do domu.
Modliłam się, \eby prze\ył.
Następnego dnia, w niedzielę, nie pracowałam w Operze, poszłam więc do szpitala.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]