[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tak, ta sama faktura, ten sam szarobrązowy kolor, ale twarde jak najtwardsza stal! Z
całej siły walnąłem w zbroję kolbą pistoletu. Usłyszałem głuchy odgłos, jednak żadnego śla-
du. Na powierzchni nie powstało najmniejsze wgięcie.
Materiał był tak twardy, że wydawało się niemożliwe, aby ktoś go uszkodził. A jednak
zdołano wywiercić w nim niewielkie otworki. Przechodziło przez nic sznurowadło z mocnego
jelita. W ten sposób zbroję można było zakładać i zdejmować.
Rozwiązałem sznurowadło, wyciągnąłem je, a następnie jednym mocnym pociągnię-
ciem pozbawiłem pana Eskimosa jego zaczarowanej zbroi. Gdy upadł twarzą w śnieg, natych-
miast przyszedł do siebie. Zaraz wstał i zaczął zakrywać futrem swoją nagą pierś, aby nie
narazić się na przejmujące zimno.
Ja w tym czasie schowałem kolta i sięgnąłem po leżący w śniegu nóż, cudo z szaronie-
bieskiej stali, o ostrzu zwężającym się ku czubkowi jak sopel lodu. Był giętki jak brzozowa
witka, ale wchodził we wszystko jak w masło. Wziąłem go do ręki. Biały pies nadal wydawał
się neutralny. Mając takie argumenty mogłem już podejść do człowieka z Północy. Próbując
mówić dialektem jak najbardziej podobnym do jego własnego, powiedziałem mu, że gdyby
usiłował uciekać, przebiję go na wylot jego własnym nożem.
Nie odpowiedział nic. Zamrugał tylko oczami, ale wiedziałem, że zrozumiał.
 A teraz  zacząłem  niech twój język nie próbuje łgać. Skąd to masz?  Wska-
załem zbroję leżącą na śniegu.
 Znalazłem to nad brzegiem morza. Unosiło się wraz z drewnem na fali. Poszedłem,
aby nazbierać z morza drewna na ognisko i właśnie to znalazłem.
 No i zacząłeś od łgarstw  powiedziałem.  Na ognisko nie wybiera się drewna z
wody. Jeżeli drewno unosi się na falach, znacznie więcej musi leżeć suchego w bezpiecznym
miejscu na plaży. Dobra, zaczynamy jeszcze raz. Powiedz mi, gdzie to znalazłeś.
 Rozumiem. Musisz być jednym z mędrców. To prawda, że nie znalazłem tego wśród
kawałków drewna unoszących się na wodzie. Któregoś lata pracowałem w Point Barrow przy
rozładunku statku. Wszystko znalazłem na statku i zabrałem.
W sumie całkiem niezle kłamał. Aganie nie sprawiało mu żadnych trudności, miał wro-
dzony talent. Był jednym z tych, którzy patrzą ci prosto w oczy, mówią śmiało i konkretnie,
choć wiedzą, że nie ma w tym ani krzty prawdy.
Wszystko we mnie aż wrzało, wściekłem się. Zaczynałem nabierać pewności, że ten
ślad może mnie dokądś zaprowadzić. Nie potrafiłem ułożyć tych wszystkich kawałków w
jedną całość, ale mogłem już przysiąc, że Kraina Dymów istnieje, choć nie wiedziałem gdzie.
 Dwa razy powiedziałeś mi nieprawdę. Jeżeli zrobisz to po raz trzeci, wbiję ci w serce
twój własny nóż i zostawię cię tak na pożarcie wilkom. Chyba że moje psy zajmą się tobą,
zanim skonasz. Ten biały też pewnie będzie chciał skosztować. Powiedz mi prawdę. Przywio-
złeś to z Krainy Dymów.
Skulił się nagle, jakby ugięły się pod nim kolana.
 Przywiozłeś to z Krainy Dymów  powtórzyłem.  Powiedz mi prawdę.
 Nic nie wiem  powiedział, jednak jego oczy biegały niespokojnie. Kiedy ktoś nie
potrafi znieść czyjegoś spojrzenia, od razu staje na straconych pozycjach.
 Pochodzisz z Krainy Dymów  powiedziałem.  Dlatego chciałeś mnie zamordo-
wać. Nie chcesz, aby tajemnica się wydała.
 On się ze mnie śmiał  powiedział.  Dlatego próbowałem go zabić.
 Ja się z ciebie nie śmiałem  stwierdziłem.
 Byłem rozwścieczony, kiedy rzuciłem się na ciebie  skłamał. Tak, był wyjątkowo
uzdolniony. Zawsze potrafił znalezć odpowiedz.
Podniosłem więc nóż i czubkiem dotknąłem jego piersi. Poruszył się niespokojnie.
Wtedy poczułem, że ostrze przecięło skórę, a z rany zaczęła płynąć cienka strużka krwi.
 Mniej dla mnie znaczysz niż wściekły pies  rzuciłem.  I teraz zamierzam cię
zabić, tak jak to obiecałem. Dam ci jednak jeszcze jedną szansę. Przybyłeś z Krainy Dymów.
Jego oczy na przemian to błyskały, to zachodziły cieniem, raz chciał się na mnie rzucić,
a zaraz potem zmieniał decyzję. Doszedł widocznie do wniosku, że nóż znajduje się zbyt bli-
sko jego serca, aby podejmować tego rodzaju próby.
Nagle mięśnie twarzy i całe jego ciało zwiotczały i Eskimos osłabł. Zachwiał się jak dy-
wan, którym porusza lekki wiatr, jak mokry, ciężki dywan, dopiero co powieszony na sznurze
po praniu. Czekałem, widząc, że nie może wydusić z siebie ani słowa.
W końcu odezwał się:
 Tak, pochodzę z Krainy Dymów. Czarodzieje i diabły ci powiedzieli. Czarownice
szepnęły ci do ucha.
Gdy skończył, serce we mnie prawie zamarło. Każde z wypowiedzianych słów sprawia-
ło mu taki ból, że byłem pewien  tym razem nie kłamie. W myślach wróciłem do laborato-
rium i tej strasznej nocy, kiedy nastąpił wybuch. Miałem wrażenie, że od tamtej chwili minął
nie rok, ale zaledwie dziesięć sekund.
Wstąpiły we mnie nowe siły, bo wydawało mi się, że tym razem musi się udać. Takie
uczucie często towarzyszy ludziom, którzy szukając czegoś niepewnego, nagle dojrzą błysk
prawdy, jaśniejącej jak lampka na końcu korytarza, będącej świadectwem, że ich pomysły nie
są takie całkiem szalone.
Nie chciałem na tym skończyć mojej rozmowy z Eskimosem. Zaczynałem go dalej ci-
snąć. Oczywiście spieszyło mi się bardzo do pytań o Cleve'a Darrella, przebywającego w tym
tajemniczym miejscu. Trafiłem tu jednak na przeszkodę trudną do pokonania.
 Powiedziałem już i tak za dużo ze strachu przed śmiercią  rzekł Eskimos.  Już
umieram. Czuję na sobie ich dłonie i ich ogień. Zabij mnie, kiedy chcesz, jestem gotowy na
śmierć. Umrzeć od kuli albo od pchnięcia nożem to przyjemność w porównaniu z tym, co oni
mi zrobią! Potną mnie na dziesięć tysięcy kawałków, a każdy kawałek będzie umierał oddzie-
lnie.
Rozdział VIII
SZCZZCIE I STRZELBA
Musiałem powstrzymać swoją ciekawość. Ten człowiek przeszedł już i tak więcej, niż
mógł znieść. Padł na niego dosłownie blady strach, przestałem więc go męczyć.
Dla bezpieczeństwa zawiązałem mu z tyłu ręce, stosując przy tym wszystkie węzły,
jakie znałem.
W powietrzu czuć było zbliżającą się zamieć i musiałem zająć się przygotowaniem
igloo z wejściem osłoniętym od wiatru. Uporałem się ze wszystkim, zanim zaczął wiać pra-
wdziwie straszny wiatr, który runął na nas jak fala lodowatej wody. Północne sztormy mają
taką siłę, że gdy człowiek usiłuje stać pod wiatr, to tak, jakby przedzierał się pod silnym ob-
strzałem. Dlatego byłem bardzo zadowolony, kiedy znalezliśmy się w bezpiecznym miejscu.
Nawet gdyby zamieć miała trwać przez kilka dni, nie miałem najmniejszego powodu do
obaw. %7ływności powinno wystarczyć i dla nas, i dla psów. Poza tym byłem na tyle blisko
Point Barrow, że po wszystkim mogłem uzupełnić zapasy. Krótko mówiąc, już czułem się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl