[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jego ciało: obcęgami wyrywał całe kawały mięsa, nożycami obcinał ręce, nos i język, drągiem
wyłupywał oko. Torturowany długo żył, godzinę, i był to bohater, ani razu nie jęknął. Wszyscy
inni ryczeli z bólu, przeklinali, rzęzili, łkali. Natomiast ów, który najwięcej cierpieć musiał,
milcząc umierał.
Każda faza tortur i jęki katowanych wzniecały wśród Holendrów wybuchy entuzjazmu, tak
zapiekła była ich nienawiść do czarnych zbiegów. Nasza grupa, arawaska, stała bez ruchu,
całkiem skołowacia-ła, bacząc, by Holendrom nie zdradzić swego oburzenia. Stojąca pod moim
bokiem Symara z obrzydzenia wymiotowała.
Gdy prowodyr uciekinierów, ów zamęczany starzec, wreszcie dokonał żywota, sędziowie
powstali i żegnając się wzajemnie, pełni zadowolenia i uprzejmości światowców, rozeszli się do
swych domów. Wtedy i my ruszyliśmy.
Po powrocie na szkuner Arnak, który niełacno tracił panowanie nad sobą, z pasją zawołał:
 Karibowie! Oni ich upolowali! Oni winni! Zmierć KaribomL.
Wszyscyśmy przyznali mu słuszność, aleć jam nie mógł dość nadziwić
się: Przecieżem wiedział, że wielcy i szlachetni mistrzowie, geniusze malarstwa, jak Rubens i
Rembrandt, też byli Holendrami, więc jakże to możliwe, że owi Holendrzy w Gujanie zdolni
byli do takich potworności? Jakże to możliwe, że sławny Erazm z Rotterdamu, szlachetny
humanista, myśliciel i bojownik o udoskonalenie ludzkości, był Holendrem tak samo jak tutaj
owa holenderska dzicz kolonia! aa?
11.  Karibowie chcą wojny!"
W dniu okrutnej egzekucji Murzynów i w następnych dniach wrzało na naszym szkunerze
srogim oburzeniem i gniewem. W Ameryce Południowej zazwyczaj Indianie i Murzyni niezbyt
się lubili wzajemnie, natomiast u Arawaków nad Orinokiem było inaczej. Tu wspólna dola i
niedola, sięgająca jeszcze czasów niewoli na wyspie Margaricie, związała Arawaków z
Murzynem Miguelem i jego kilkorgiem towarzyszy rzetelną, wierną przyjaznią. Stąd nasi
Indianie głęboko przejęli się widokiem torturowanych Murzynów i znienawidzili srodze
Holendrów. A chyba jeszcze większy wstręt poczuli do Karibów za to, że łowili murzyńskich
zbiegów i złapanych nieboraków wydawali siepaczom na pastwę.
 %7łałuję!  biesił się Wagura.  %7łałuję, żeśmy wtedy, na drodze w puszczy, pominęli dobrą
okazję! Można było uderzyć, uwolnić Murzynów, a posiekać Karibów!
 Nie wiedzieliśmy wonczas, że taki los spotka niewolników  ktoś słusznie zauważył.
 Ale dziś wiemy!  ktoś inny się zaperzył.
 Wiemy, wiemy!  zgrzytali różni dokoła, unosili się wszyscy.
Gdy nastała chwila ciszy na naszym statku, zapytałem:
 Więc właściwie co chcielibyście robić? Jakowaś wojnę zacząć? Tak przecież nie można!
 Biały Jaguarze!  odezwał się z wyrzutem w głosie pochopny jak zwykle Joki.  Czemu nie
można? To ty nauczyłeś nas przecie walczyć z bronią i ty nauczyłeś nienawidzić krzywd!
 Nie zapominajmy  odrzekłem  że jesteśmy tu gośćmi&
 My gośćmi? My Arawacy gośćmi? To oni, Holendrzy, tu przyjechali do obcego kraju, i tak
samo Karibowie przypłynęli z wysp Karaibskich! My tu nie gośćmi&
 Do tutejszych Holendrów przybyłem, w oficjalnym posłannictwie i trzeba to szanować!&
 Aleś nie przybył z posłannictwem do Karibów! ~ uwziął się Joki.
Następnego In ia rano kilkoro nas wyszło na miasto, ażeby u handlarza zakupić tkaniny na
uszycie sobie kubraków. Doszliśmy mianowicie do przekonania, że niektórym z nas, Arnakowi,
Wagurze, Jokiemu, Fujudiemu, Miguelowi i także Symarze, nie wypadało chodzić w mieś- I cie
nago, tylko z nabiodmikiem dokoła lędzwi, jak chodziliśmy u siebie w puszczy. Także ja
postanowiłem zmienić ciężki mundur kapitański na coś przewiewniejszego, na jakiś kubraczek
z lekkiego materiału. Mie
liśmy pieniąc ty oi rżyjnane od Hiszpanów, więc nietrudno było nam nabyć w sklepie
jasnozielony materiał na kilkanaście kubraków.
Gdyśmy opuszczali sklep, natknęliśmy się na grupę pięciu Karibów, właśnie przechodzących
obok. Na czele tej zgrai kroczył ich prowodyr, | młody wojak, chyba tylko o dwa, trzy lata ode
mnie starszy, chwat ' o muskularnym ciele, chmurnych, dzikich oczach i o butnej postawie, j
Niósł sporą maczugę na ramieniu, a na głowie pęk' ptasich piór; poza ' tym zdobiły go różne
bransolety z barwnych nasion leśnych i naramienniki, na szyi zaś widniał naszyjnik z szeregiem
kłów,'zdobytych na wielkich kotach. Był to zatem wojak-strojniś, i nie brakło mu oczywiś- ' cie
dumnej oznaki szczepu na czole, białego puchu sępa królewskiego. Skoro nas tylko ujrzał,
zaśmiał się szyderczo, szepnął coś do swych towarzyszy i cała banda żywym krokiem ruszyła
ku nam tak, żebyśmy jej zeszli na bok.
Aliści nie pierwszy to raz Karibowie spychali nas z drogi, więc byliśmy przygotowani. Gdy
zbliżyli się razno na cztery, trzy kroki, dwóch naszych znienacka wyciągnęło ku nim ostrze
noży, a troje innych dobyło pistoletów. Pyszałki, tak powitani, stanęli jak wryci i po chwili,
niepyszni, ustąpili, markotnie obchodząc nas dokoła.
 Głupcze! zawołałem rozbawiony do strojnisia.
 Ciesz się, że jesteś w mieście! W puszczy byśmy was inaczej zażyli!&
Mówiłem oczyw iście po arawasku, ale Karib doskonale zrozumiał słowa z mojej miny i
wymownych gestów&
Zajście zauważył handlarz, u którego przed chwilą kupowaliśmy. i wyszedł na dwór.
 Jak się nazywa ten gagatek? zapytałem go poprzez Fujudiego.
Panie  odrzekł kupiec niemalże z lękiem.  To wielki wojownik, jeden z wodzów karibskich.
Jak się nazywa ten wielki wódz?
 Wanjawaj, cała wieś mu podlega!
 Gdzie ta wieś?
 Na południu, niedaleko rzeki Essequibo&
Wkrótce zaszły wydarzenia, które rozstrzygnęły sprawę Karibów i nasz stosunek do nich. A
zaczęło się zwadą o miłą Symarę, siostrę mej Lasanv. młórlke uroczą i wielce pożyteczną.
Dziewczyna mocno wzięła sobie do serca obowiązek, włożony na nią przez Lasanę, że w
czasie wyprawy będzie całkowicie zastępowała sio-. strę. I w istocie Symara pilnie dbała o moją
wygodę i strzegła moich rzeczy, munduru kapitańskiego, broni, posiłków. Wieczorem przed
spaniem zawieszała swój hamak tuż, tuż przy moim, ażeby wszyscy wiedzieli, że należała do
mnie.
Osiemnastoletnia amazonka, nie tylko diabelnie biegła we władaniu wszelką bronią, ale
kształtna ciałem, a bystra umysłem jak jej starsza siostra  wpadła w oko jednemu z
Warraułów Manduki, młodzianowi imieniem Wanika. Onże zapałał do niej nagłym pożądaniem i
czym prędzej, natychmiast, chciał ją mieć za żonę. Z tym wymaganiem zgłosił się do mnie, jako
głowy rodu, do którego należała dziewczyna, i przy pomocy tłumacza Fujudiego wyraził dość
gwałtownie swe pragnienie.
Był to młodzian o rok zaledwie starszy od Symary, jak na Warrauła wyjątkowo przystojny, ale
jakiś prostacki i nadmiernie zuchwały. Wprowadził mnie w zakłopotanie.
 Czy ona zgodziła się zostać jego żoną?  zapytałem Fujudiego.
 Twierdzi, że tak  odparł Fujudi.
Znałem niezle zwyczaje małżeńskie Indian, więc zacząłem wypytywać się, co on umie: jaką
łódz samodzielnie zbudował, jakiego grubego zwierza już upolował i przede wszystkim, czy ma
gotowy okup za żonę.
 Mam, mam!  zawołał Wanika, pobiegł do itauby Warraułów i przyniósł strzelbę. Wanice,
jako wyborowemu strzelcowi, dano do użytku guldynkę, należącą do szczepu Arawaków.
 Czyś zwariował?!  krzyknąłem na niego, wskazując na strzelbę.  To nie twoja własność.
Kazałem przywołać Symarę i zapytałem ją, czy zgodziła się zostać żoną Waniki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl