[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świecie. Jak pójdą ramię w ramię wymiatając zło tego kraju tak, jak pierwsi chrześcija-
nie wymietli zło ze starożytnego Rzymu.
Następnego dnia Avra nie przyszła jednak do świątyni i Sarvant wpadł w rozpacz.
Może już nigdy nie wróci?
Nagle zdał sobie sprawę, że przecież tego właśnie chciał. Być może robi postępy
w tempie szybszym, niż zakładał.
Ale jak się z nią zobaczyć?
Następnego ranka Avra, ciągle ubrana w swój płaszcz z wielkim kapturem strój
kobiety bezpłodnej weszła do świątyni. Odwróciła oczy, na pozdrowienie odpowie-
działa milczeniem, pomodliła się chwilę u stóp posągu, pod którym najchętniej siady-
wała, przeszła przez salę i zaczęła gwałtowną rozmowę z biskupem. Sarvant przeraził
się, że na niego donosi. Ale... czy mógł się spodziewać, że dziewczyna utrzyma jego sło-
wa w tajemnicy? Przecież nawet to, że przebywał w tym świętym dla niej miejscu, było
w jej oczach bluznierstwem.
Wróciła na miejsce. Biskup skinął na Sarvanta, który odłożył szczotkę i podszedł do
niego na miękkich nogach. Czyżby jego misja miała się skończyć tu i teraz, nim zdążył
zasiać jedno brzemienne w plon ziarenko wiary, które rozkwitało by po jego śmierci?
Jeśli zawiedzie teraz, Słowo zniknie na zawsze. Jest przecież Ostatnim z Wiernych!
Synu powiedział biskup do tej pory wiedza o tym, że nie wierzysz, zastrze-
żona była tylko dla kapłanów. Musisz pamiętać, że jako brat Słonecznego Bohatera zo-
stałeś obdarzony wielkim przywilejem. Gdyby nie to, już dawno byś wisiał. Ale tobie
dano miesiąc, żebyś odrzucił błędy swego życia i poznał prawdę. Miesiąc nie skończył
się jeszcze, lecz ostrzegam cię: nie wolno ci głosić twych fałszywych przekonań. Może-
my skrócić ten czas. Jestem niespokojny; to, że zgłosiłeś się do pracy w świątyni, trakto-
wałem jak oznakę pragnienia, by poświęcić życie Matce Nas Wszystkich.
A więc Avra powiedziała?
Niech będzie błogosławione jej oddanie; oczywiście! Czy możesz mi obiecać, że
sytuacja taka jak wczoraj nigdy więcej już się nie powtórzy?
Obiecuję powiedział Sarvant. Biskup nie prosił go przecież, by nie nawracał lu-
dzi. Po prostu musi to robić lepiej, by nie powtórzyła się sytuacja . Od dziś będzie dziel-
ny jak lew, sprytny jak wąż.
W pięć minut pózniej zapomniał o tym postanowieniu.
Zobaczył, że do Avry podchodzi wysoki, przystojny mężczyzna; sądząc po manie-
rach i drogim ubraniu niewątpliwie arystokrata. Dziewczyna uśmiechnęła się, wstała
i poszła do budki. Ten uśmiech!
101
Nigdy przedtem nie uśmiechnęła się do podchodzącego do niej mężczyzny. Jej twarz
była zawsze zimna, nieruchoma, jakby wykuta z marmuru. Teraz, widząc jej uśmiech,
Sarvant poczuł, że coś w nim pęka, coś wypełnia jego jądra, brzuch, pierś, gardło i wy-
bucha w mózgu. Przed oczami miał ciemność, nie czuł i nie słyszał nic. Nie wiedział, jak
długo trwał ten stan, ale gdy częściowo odzyskał zmysły dostrzegł, że stoi w pokoju ka-
płana-lekarza.
Schyl się powiedział kapłan. Natrę ci prostatę i pobiorę próbkę.
Sarvant automatycznie spełnił jego polecenie. Podczas, gdy kapłan patrzył w mikro-
skop, stał i, pozornie zimny jak blok lodu, czuł płonący w ciele ogień. Wypełniała go ra-
dość tak szalona, jakiej nie zaznał nigdy; wiedział, co chce zrobić i nie miał śladu wyrzu-
tów sumienia. %7ładna istota lub Istota nie zdoła mu w tym przeszkodzić.
Kilka minut pózniej wyszedł z biura. Bez wahania podszedł do Avry, która właśnie
wyszła z budki, i nie zdążyła jeszcze usiąść.
Chcę, żebyś ze mną poszła! powiedział jasnym, czystym głosem.
Dokąd? zapytała dziewczyna, spojrzała mu w oczy, i zrozumiała. A jak mnie
wczoraj nazwałeś? zapytała przekornie.
To było wczoraj.
Ujął jej dłoń i pociągnął ją w stronę budki. Nie opierała się, a kiedy weszli i zasunę-
li zasłonę, dodała:
Teraz rozumiem. Postanowiłeś poświęcić się Bogini!
Zrzuciła płaszcz i uśmiechnęła się z zachwytem. Ale patrzyła w sufit, nie na niego.
O Wielka Bogini, dziękuję ci, że użyłaś właśnie mnie, by nawrócić tego człowieka
na prawdziwą wiarę.
Nie odpowiedział Sarvant ochrypłym głosem Nie mów tak. Ja nie wierzę
w tego waszego pogańskiego bałwana. Ja tylko Boże, dopomóż! ja tylko pragnę
ciebie! Nie mogę znieść, że wchodzisz tu z każdym mężczyzną, który cię zechce. Avra,
ja cię kocham!
Nieruchoma i przerażona, dziewczyna przez chwilę tylko na niego patrzyła. Nagle
zerwała się jednak i zasłoniła płaszczem.
I myślisz, że dam ci się zbrukać? Nie dotykaj mnie! Poganin! Pod świętym da-
chem!
Odwróciła się do wyjścia. Sarvant skoczył, przytrzymał ją i szarpnął. Dziewczyna
otworzyła usta chcąc krzyczeć; wepchnął w nie skraj płaszcza, resztą owinął jej głowę
i rzucił ją na łóżko.
Szarpała się rozpaczliwie i wyrywała, ale przytrzymał ją palcami, które głęboko wbi-
jały się w ciało. Złączyła kurczowo nogi; rozerwał je potężnym uderzeniem bioder. Pró-
bowała się cofać jak pełznący na grzbiecie wąż; zatrzymała ją ściana. Nagle przestała
walczyć.
102
Sarvant jęczał trzymając Avrę za kark i przytulając twarz do jej płaszcza. Tak bardzo
chciał ją całować, lecz przez podwójną warstwę materiału, który wcisnął jej w usta, nie
czuł nic.
W jakimś przebłysku świadomości przypomniał sobie, że zawsze nienawidził prze-
mocy, a zwłaszcza gwałtu; zrozumiał, że gwałci kobietę, którą kocha i że jest jeszcze go-
rzej ta kobieta z własnej woli w ciągu dziesięciu dni oddała się co najmniej stu męż-
czyznom, dla których nie znaczyła nic, którzy przy jej pomocy ulżyli tylko swej lubież-
ności.
To nie miało sensu. Nic nie miało sensu.
Krzyczał, uwolniony od osiemsetletniego napięcia.
Nie wiedział, że krzyczy. Stracił świadomość otoczenia. Gdy biskup i kapłani wpadli
do budki, gdy zalana łzami Avra tłumaczyła im, co się stało, nie rozumiał, o czym mówi.
Zwiadomość odzyskał dopiero wtedy, gdy dostrzegł otaczający go wrogi tłum, który
wpadł tu z ulicy i mężczyznę niosącego sznur.
Za pózno.
Za pózno, by tłumaczyć im, dlaczego musiał to zrobić. Za pózno nawet gdyby wie-
dział, co powiedzieć. Za pózno nawet gdyby go tak nie bili, aż stracił zęby, aż spuchły
usta i mógł tylko bełkotać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]