[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gospodynie ino, cała wieś prawie, bo i młynarzowa w kapeluszu kiej dziedziczka, i kowalowie, i wójt ze
swoją... a wszyscy patrzą w niego... to nasłuchują... przypominają sobie w głos dusze różne... i po
dziesięć... i po dwadzieścia imion podają... za całą familię... za ojców, dziadów i pradziadów... A on
co?... Wie to, kto jego mać? Kto ojciec?... Wie?... Ma to dać za kogo?... Jezu mój! Jezusiczku... to ino
gębę szeroko otworzył i te oczy modre i stojał nieruchawy jako ten głupi i serce mu się skurczyło z
bolenia, że ledwie zipał, ledwie mógł złapać tego dechu... i tak mu się ckno zrobiło w dołku, jakby już
miał ostatnią parę puścić... ale nie dostojał tak, bo go odepchnęli w kąt, pod kropielnicę, to się ino
wsparł głowiną o oną misę cynową, żeby nie paść, a łzy to mu jak te paciorki suły się z oczów... jak te
różańce żałosne... i próżno je chciał powstrzymać... daremnie... i tak się trząsł w sobie, tak dygotał
każdą kosteczką, że ani zębów zewrzeć nie mógł, ani ustoić prosto; przysiadł w kącie na podłodze, od
oczów ludzkich, i płakał rzewnymi, sierocymi łzami..:
- Matulu! Matulu! - skamlało w nim cosik i ozdzierało mu duszę do dna. A pomiarkować nie mógł ni
rozeznać, czemu to wszyscy ojców mają, matki mają, a on jeden sierota, on jeden tylko, on jeden...
- Jezu mój, Jezu!... - chlipał i zanosił się jako ten ptaszek duszony w sidłach, dopiero Kuba go odnalazł
i zawołał:
- Witek, dałeś to już na wypominki?
- Nie - odrzekł, porwał się z nagła, wytarł oczy i z mocą jął iść do stołu... tak i on poda imiona... co ta
mają wiedzieć, że nie ma nikogo... po co... sierota, to la siebie...a znajda , to znajda... Zadzierżysto
powiódł oczami i pewnym głosem podał imiona: Józefy, Marianny i Antoniego, te, co mu pierwsze
przyszły na pamięć...
Zapłacił, wziął resztę i poszedł z Kubą na kościół pomodlić się i wysłuchać, jak ksiądz wypomni jego
dusze...
Na środku kościoła stał katafalk z trumną na wierzchu obstawioną jarzącymi światłami, a ksiądz z
ambony wypominał nieskończone litanie imion - a co przerwał, odpowiadał mu głośny pacierz, mówiony
przez wszystkich za te zmarłe w czyścu ostające.
Witek przyklęknął przy Kubie, któren wyciągnął z zanadrza koronkę i jął odmawiać wszystkie Zdrowaś i
Wierzę, jakie ksiądz nakazywał; zmówił i on pacierz jeden i drugi, ale zmorzyły go w końcu monotonne
głosy modlitw, ciepło i wyczerpanie płaczem, to się zdziebko wsparł o biedro Kuby i zasnął...
.......................................................................
Po południu, na nieszpory, jakie się odprawiały raz w rok w cmentarnej kaplicy, pociągnęli wszyscy od
Boryny.
Szli Antkowie z dziećmi, szli kowalowie, szła Józka z Jagustynką, a na końcu kusztykał Kuba z Witkiem
- bych już tych świątków zażyć do cna.
Dzień już przywierał szare, zmęczone powieki. gasnął i zapadał z wolna w przerażające, smutne topiele
zmroków; wiatr się poruszył i przeciągał po polach z jękiem, tłukł się między drzewinami a wionął
surowym, przegniłym tchem jesieni.
Cicho było, tą dziwnie posępną cichością Zaduszek; tłumy szły drogą w surowym milczeniu, ino tupot
nóg się rozlegał głucho, ino te drzewa przydrożne chwiały się niespokojnie i cichy a bolesny szum gałęzi
drżał nad głowami, ino te grania i śpiewy proszalne dziadów łkały w powietrzu i opadały bez echa...
Przed wrótniami, a nawet i wśród mogił, pod murem, stały rzędy beczek solówek, a obok nich
rozkładały się gromady dziadów.
A naród płynął całą drogą pod topolami ku cmentarzowi; w mroku, co był już przytrząsł świat jakby
popiołem szarym, błyskały światła świeczek, jakie mieli niektórzy, i chwiały się żółte płomyki lampek
maślanych, a każdy, nim wszedł na cmentarz, wyciągał z tobołka chleb, to ser, to zdziebko słoniny albo
kiełbasy, to motek przędzy lub tę przygarść lnu wyczesanego, to grzybów wianek, i składali to wszystko
pobożnie w beczki - a były one księże, były organistowe i Jambrożego, a reszta dziadowskie, a któren
w nie nie kładł, to grosz jaki wciskał w wyciągnięte ręce dziadowskie... i szeptał imiona zmarłych, za
które prosił o pacierz...
Chór modłów, śpiewów, imion wypominanych jękliwym rytmem wznosił się wciąż nad wrótniami, a
ludzie przechodzili - szli dalej, rozpraszali się wśród mogił, iż wnet, niby robaczki świętojańskie, jęły
jaśnieć i migotać światełka wskróś mroków i gąszczów drzew, i traw zeschniętych.
Głuchy, przyciszony trwożnie szept pacierzy drgał w przyziemnej ciszy; czasem szloch bolesny zerwał
się z mogił; czasem lament żałosny wił się w rozdzierających skrętach wśród krzyżów; to jakiś nagły,
krótki, nabrzmiały rozpaczą krzyk, jak piorun, rozdzierał powietrze albo ciche płacze dziecięce - sieroce
płacze kwiliły w omroczonych gąszczach niby pisklęta...
A chwilami opadało na cmentarz głuche i ciężkie milczenie, że ino drzewa szumiały posępnie, a echa
płakań ludzkich, skarg, krzyków bolesnych żałości biły ku niebu, w świat cały szły...
Ludzie snuli się wśród mogił cicho, szeptali lękliwie i trwożnie poglądali w dal omroczoną,
niezgłębioną...
- Każdy umiera! - wzdychali ciężko z kamienną rezygnacją i wlekli się dalej , przysiadali przy grobach
ojców , mówili pacierze, to siedzieli cisi, zadumani, głusi na życie, głusi na śmierć, głusi na ból - jak te
drzewa, i jak te drzewa kolebały się im dusze w sennym poczuciu trwogi...
- Jezus mój! Panie miłosierny, Mario! - rwało się im z dusz umęczonych zamętem i podnosili twarze
zakrzepłe i wyczerpane jak ta ziemia święta, a oczy szare niby te kałuże, co się jeszcze siwiły w
mrokach, wieszali u krzyżów i ruchami tych drzew rozchwianych sennie osuwali się na kolana; do stóp
Chrystusa rzucali serca strwożone i wybuchali świętym płaczem oddania się i rezygnacji.
Kuba z Witkiem chodzili razem z drugimi, a gdy już do cna pociemniało, Kuba powlókł się w głąb, na
stary cmentarz.
A tam na zapadniętych grobach cicho było, pusto i mroczno - tam leżeli zapomniani, o których i pamięć
umarła dawno - jako i te dnie ich, i czasy, i wszystko; tam jeno ptaki jakieś krzyczały złowrogo i
smutnie szeleściła gęstwa, a gdzieniegdzie sterczał krzyż spróchniały - tam leżały pokotem rody całe,
wsie całe, pokolenia całe- tam się już nikt nie modlił, nie płakał, lampek nie palił...wiatr jeno huczał w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl