[ Pobierz całość w formacie PDF ]

do tej dziewczyny.
Wydłużony, wydatny jej nos mógłby trochę razić w całości, ale i on na tle żywo
zarumienionych policzków zdawał się niedosłyszalnie mówić: I mnie tu nie brak... Cudowne
usta, gładkie jak pierścieniowata przyssawka opitej krwią pijawki, nawet w chwilach, gdy je
zwierała, zdawały się połyskliwie odbijać padające na nie promienie, a gdy z kolei stosownie
do słów pieśni otwierała usta szerzej, aż przyjemnie było patrzeć, jak czym prędzej ponownie
się przymykają. Zupełnie tak samo oddziaływał powab całej jej postaci. Linia kącików oczu
pod ocieniającymi je rzęsami nie załamywała się ni w dół, ni w górę, a jakby umyślnie biegła
nienagannie prosto, przez co w oczach tych czaiło się coś zabawnego, a w tej chwili były tak
wilgotne i błyszczące, że czarowały młodzieńczym wyglądem. Zwieżość nie ukrywanej pod
pudrem cery, przypominająca obraną z wierzchniej łupiny cebulkę lilii czy pora, świadczyła
wyraznie, że na to, czym przesiąkła w rozrywkowej dzielnicy wielkiego miasta, nałożyły się
już barwy gór: blado-krwisty rumieniec sięgał od policzków aż po szyję, a nade wszystko biła
od niej jakaś czystość.
Mimo że siedziała z powagą na klęczkach, w postawie wyprostowanej, wyglądała
niezwykle dziewczęco.
Wreszcie Komako skończyła grać Wariacje na temat Urashimy, które  jak
oświadczyła  dopiero od niedawna ćwiczy i dlatego musi patrzeć w nuty, w milczeniu
wsunęła plektron pod struny i przybrała swobodniejszą pozę.
Czar w jednej chwili prysnął.
Shimamura nie był zdolny odezwać się ni słowem, ale Komako nie sprawiała nawet
wrażenia, że interesuje ją jego ocena gry: była po prostu z siebie zadowolona.
 Czy potrafisz zawsze rozpoznać, która to z tutejszych gejsz gra na samisenie?
 Też pytanie! Oczywiście, że potrafię! Jest nas zaledwie kilkanaście! A już po ich
śpiewkach najłatwiej je poznać, bo wychodzą w nich najwyrazniej indywidualne nawyki. 
Znowu ujęła instrument, przy czym prawą nogę przesunęła zgiętą nieco w bok, tak by mogła
oprzeć na łydce pudło samisenu, a biodra przeniosła w lewo na matę, skłaniając całe ciało w
prawą stronę.  W młodych latach ćwiczyłam w taki sposób...  Wzrok skierowała na gryf.
 Kru-czo-czar-nyy włos...  śpiewała dziecinną manierą, poruszając poszczególne struny.
 To w samych początkach grywałaś Kruczoczarny włos?
 Aha!  Komako potrząsnęła głową, jak na pewno czyniła to w młodości...
Od tej pory Komako nawet wtedy, gdy zdarzało jej się nocować u niego, nie usiłowała
już wracać do domu za wszelką cenę przed świtem. Sadowiąc troskliwie przy kotatsu
dwuletnią córeczkę właściciela zajazdu, która w korytarzu już z daleka wołała na nią:  Koma-
chaan! , przeciągając przy tym ostatnią sylabę, bawiła się z dziewczynką w najlepsze, a około
południa szła z nią razem do kąpieli.
Po powrocie z łazienki rozczesywała grzebieniem włosy dziecka.
 Ta maleńka, jak tylko widzi którąś gejszę, woła na nią z zabawnym akcentem:
 Koma-chaan!
Jak tylko zobaczy starojapońską fryzurę na fotografii czy na obrazku, to dla niej jest
Koma-chan. Bardzo lubię, dzieci i niezle je rozumiem. Kimi-chan, pójdziemy się bawić do
mojego domu, dobrze?  Zabierała się do wyjścia, ale zaraz znowu lokowała się beztrosko w
jednym z trzcinowych krzeseł wniesionych z korytarza.  Ach, ci postrzeleńcy z Tokio! Już
od samego rana jeżdżą!
Okna jego pokoju, położonego na piętrze, skąd odsłaniał się przed oczami rozległy
widok, wychodziły wprost na południe, na tereny narciarskie u podnóża gór.
Shimamura siedzący przy kotatsu również zwrócił oczy w tamtą stronę. Na pochyłości
śnieg leżał wielkimi płatami, ale pięć czy sześć sylwetek ludzkich w czarnych narciarskich
strojach ślizgało się w oddali, na poletkach u samego podnóża. Pólka ciągnęły się jedno za
drugim, ale ani rozgraniczające je niewielkie nasypy ziemne nie były jeszcze ukryte pod
śniegiem, ani spadek zbocza nie był duży, tak że w ogóle nie widziało się sensu, żeby tam
jezdzić.
 Wyglądają mi na studentów. Pewno dziś niedziela. Ale tam iść na narty to przecież
śmieszne, no nie?
 Niech sobie będzie śmieszne, ale jezdzi się za to z lepszym szykiem.  Komako
poczęła odtąd mówić jakby sama do siebie:  Gdy tam na śniegu pojawi się gejsza i
pozdrawia znajomych gości, dziwią się głośno:  O, to i ty przyszłaś? Nie mogą pojąć, że
opaliła się  na Murzyna od śniegu załamującego promienie słońca. No, bo wieczorem widzą
ją tylko upudrowaną...
 Czy nosisz też narciarski kostium?
 Nie, takie tutejsze góralskie szarawary! O, jakie to wszystko obrzydliwe, jakie
wstrętne! Już niedługo znowu się zacznie. Nie dość, że jest się z gościem w zajezdzie, to
jeszcze może ci on zaproponować, żebyś następnego dnia spotkała się z nim na nartach. Już
chyba w tym roku dam spokój tym przejażdżkom! No to do widzenia! Chodzmy wreszcie,
Kimi-chan! Dziś w nocy będzie na pewno padać śnieg. A gdy zanosi się na śnieg, pod
wieczór jest zawsze chłodniej!
Shimamura siadł na trzcinowym krześle, z którego podniosła się Komako, i
obserwował ją przez okno, jak idzie do swego domu prowadząc za rękę Kimiko, ścieżką
biegnącą aż na tereny dla narciarzy.
Nadpłynęły stada chmur i góry spowite cieniem poczęły się stapiać z górami
stojącymi jeszcze w słońcu; gra zmieniających się z chwili na chwilę świateł i cieni była
widowiskiem, od którego bił lekki chłód. Wreszcie cień w jednej chwili zasnuł całą dolinę
przed jego oczyma. Gdy opuścił wzrok niżej, zauważył pod oknem na rabacie zwiędłych
chryzantem zamróz przezroczysty jak żelatynka. Ale z okapu wciąż jeszcze głośno kapały
krople topniejącego na dachu śniegu.
Tej nocy nie było śnieżycy, spadł za to grad, który potem przeszedł w deszcz.
W jasną, księżycową noc, poprzedzającą jego odjazd, Shimamura jeszcze raz wezwał
do siebie Komako. Powietrze było ostre i zimne i zbliżała się już jedenasta, ale dziewczyna
uparła się, żeby iść na spacer. Nieco brutalnie, podrywając za ramiona, wyciągnęła go z
kotatsu i mimo oporu wyprowadziła na zewnątrz.
Droga całkiem zamarzła. Wieś w tym mrozie spała głębokim snem. Komako
podwinęła poły kimona wtykając je pod obi. Księżyc widać było jak na dłoni i odnosiło się
nieprzeparte wrażenie, że to klinga szabli zakutej w bryłę lodu koloru nieba.
 Idziemy na stację!
 Zgłupiałaś?! W obie strony to będzie przecież ponad milę!
 Ty niedługo odjeżdżasz do Tokio. Idziemy zobaczyć stację...
Shimamura zdrętwiał z zimna od barków aż po lędzwie.
Gdy wrócili do pokoju, Komako wpadła nagle w przygnębienie. Siedząc przy kotatsu,
z rękami wsuniętymi głęboko pod jego nakrycie, zwiesiła nisko głowę. Nie poszła też z nim
tym razem do kąpieli.
Materac do spania rozłożyła tylko jeden, i to w taki sposób, że węższy jego brzeg,
przeznaczony na nogi śpiącego, przylegał do krawędzi kotatsu, a na kołdrę nasunięty był skraj
grubej kołdry leżącej na kotatsu, z której ciepło mogło teraz przepływać do pościeli. Gdy
Shimamura po kąpieli wrócił do pokoju, zastał Komako siedzącą nieruchomo obok posłania
ze wzrokiem utkwionym w ziemię.
 Co się stało?
 Wracam do domu.
 Nie opowiadaj głupstw!
 O mnie się nie martw, a sam idz spać! Zrobię, co mi się będzie podobało...
 Dlaczego chcesz wracać do siebie?
 No to nie wrócę nigdzie i zostanę w tym miejscu aż do białego rana!
 Bzdury! Nie urządzaj scen!
 Nie urządzam żadnych scen! To nie jest żadne urządzanie scen!
 Więc co?
 No, zrozum. Jestem niedysponowana.
 I przez to właśnie? Też przyczyna! Nie masz się czym przejmować!  Shimamura
roześmiał się.  Naprawdę, daj już temu spokój!
 Zostaw mnie! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl