[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Aha. No, w takim razie mogę panią wpuścić. - Spojrzała
podejrzliwie na piękną suknię Marii, która tylko częściowo
ukrywała jej brzuch. - Dam pani męski fartuch.
NIE PRZESTAN CI KOCHA 147
Prawdę powiedziawszy Marii było zupełnie obojętne, w co
ją ubiorą, byle tylko mogła zobaczyć męża. Przeszła szybko
przez drzwi dla personelu i w drodze na oddział wkładała
fartuch.
- Maria? - usłyszała za plecami przytłumiony głos Lea.
- Co ty tu robisz?!
- Leo! - OdwróciÅ‚a siÄ™ z impetem i z napiÄ™tÄ… twarzÄ… szu­
kała na jego ciele opatrunków. - Ale... ty nie jesteś ranny!
- zawołała z ulgą, widząc jego zielony strój lekarski.
- Dlaczego miałbym być ranny? Ja się tylko zatrzymałem,
żeby im pomóc. Byłem pierwszym lekarzem na miejscu wypadku.
- Ale... powiedziałeś tej pielęgniarce przez telefon, że...
- Dobry Boże! Czasami odnoszę wrażenie, że to miejsce
jest gorsze niż wieża Babel - powiedział, odwiązując tasiemki
fartucha. - Chodz, jedziemy. Już nie jestem im potrzebny.
- Wrzucił swój, a potem jej fartuch do pojemnika na brudne
rzeczy, po czym nagle gÅ‚os mu siÄ™ zmieniÅ‚. - Chyba nie po­
winnaś tak biegać po tym, co przeszłaś dziś po południu.
- Och, Leo! - PatrzyÅ‚a na niego z promiennym uÅ›mie­
chem, gotowa skakać z radości. - Teraz się czuję wspaniale,
bo wiem, że nic ci nie jest!
- Nie o tym mówię - odparł posępnie, biorąc ją za łokieć
i kierując w stronę wyjścia. - Chodzi mi o tę kartkę, którą mi
zostawiłaś.
Przystanął przy drzwiach, żeby ją przepuścić, po czym
szybkim krokiem ruszył do samochodu. Maria z trudem za
nim nadążała. Nie miała odwagi poprosić go, by zwolnił,
ponieważ był wyraznie zły. Czy to jej wyznanie tak bardzo
go zirytowało? Czyżby wszystko popsuła?
148 NIE PRZESTAN CI KOCHA
- Cholera! - Stanął i spojrzał jej w twarz. - Dlaczego to
zrobiłaś? Przecież to jeszcze tylko dwa tygodnie. Po jakiego
czorta ryzykowałaś?
- Ależ niczego nie ryzykowaÅ‚am - zaprotestowaÅ‚a, zdumio­
na jego zachowaniem. - Zadzwoniłam po taksówkę, żeby mnie
tu przywiozła, a całe popołudnie właściwie przesiedziałam.
- Przecież nie o tym mówię i doskonale o tym wiesz! -
wycedziÅ‚ przez zaciÅ›niÄ™te zÄ™by i pociÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… w stronÄ™ samo­
chodu. - Tak siÄ™ przed tym broniÅ‚aÅ›, że kompletnie nie rozu­
miem, dlaczego postanowiłaś to zrobić właśnie teraz.
- Co zrobić? - spytała.
Leo otworzył drzwi samochodu i spojrzał na nią takim
wzrokiem, że potulnie wsiadÅ‚a do Å›rodka, tym razem wdziÄ™­
czna za pomoc. Nagle zaczęły jej drżeć kolana.
- To moja wina, prawda? - ciÄ…gnÄ…Å‚, gdy zajÄ…Å‚ miejsce za
kierownicą. - To dlatego, że ci powiedziałem, jak trudno mi
jest żyć w stanie niepewności, tak? To dlatego zrobiłaś to
badanie, tak?
Ze zdumienia otworzyła szeroko oczy i nagle zrozumiała,
o czym Leo mówi.
- Nie! - zawołała. - Wszystko ci się pomieszało.
- Och, nie musisz oszczędzać moich uczuć - mówił,
najwyrazniej jej nie słuchając. - Zachowałem się jak idiota
i dobrze o tym wiem.
- Owszem, jesteś idiotą - przytaknęła wspaniałomyślnie,
pewna, że te słowa odniosą pożądany skutek. Leo istotnie
przestał mówić i spojrzał na nią oszołomiony. - Jesteś idiotą,
skoro myślisz, że narażałabym na ryzyko nasze dziecko.
- Ale... ta kartka...
NIE PRZESTAN CI KOCHA 149
- Następny błąd w tłumaczeniu, ale tym razem to moja
wina. - Opowiedziała mu o telefonie Kumara i Hindusce. -
Ale nigdy bym nie pomyślała, że przyjdzie ci do głowy, że to
ja pojechałam zrobić to badanie.
- Dzięki Bogu! - szepnął, przymknął oczy i oparł głowę
o zagłówek fotela jak człowiek skrajnie wyczerpany, który
wreszcie może odpocząć.
- Leo? - powiedziała, nieśmiało dotykając jego ramienia.
- Cii - szepnÄ…Å‚ i przykryÅ‚ jej dÅ‚oÅ„ swojÄ…, po czym odwró­
cił głowę w jej stronę. - Już nic nie mówmy, dopóki nie
dojedziemy do domu, dobrze?
MilczaÅ‚a, uważnie przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ jego twarzy w poszu­
kiwaniu wyrazu cierpienia i zÅ‚oÅ›ci, które zniknęły jak za do­
tknięciem czarodziejskiej różdżki.
- Dobrze - powiedziała w końcu i westchnęła z ulgą. -
Jedzmy do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl