[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przybiegłem do niego, był siny na twarzy, z trudem łapał powietrze. Pobiegłem po Philipa. On
zadzwonił po lekarza. Ja... my nie mogliśmy nic zrobić. Oczywiście ani przez chwilę nie myśla-
łem, że jest w tym coś śmiesznego. Zmiesznego? Powiedziałem śmiesznego? Boże, co za
słowo.
Z pewnym trudem uwolniliśmy się z emocjonalnej atmosfery pokoju Rogera
Leonidesa. Kiedy znalezliśmy się wreszcie za drzwiami, Taverner spojrzał na mnie i
powiedział:
- To niezwykle interesujące. Co za kontrast w stosunku do drugiego brata. - Potem
dodał bez związku: - Ciekawa rzecz, pokoje. Mówią dużo o tych, którzy w nich mieszkają.
Zgodziłem się z nim.
- Dziwne, jak ludzie łączą się w pary, prawda? - ciągnął dalej.
Nie byłem pewien, czy ma na myśli Clemency i Rogera, czy Philipa i Magdę. Jego
słowa mogły odnosić się do obu par. A jednak wyglądało na to, że obydwa małżeństwa były
szczęśliwe. Z pewnością można to było powiedzieć o Rogerze i Clemency.
- Nie powiedziałbym, że to truciciele. A ty? - zapytał Ta-verner. - Oczywiście nigdy nie
wiadomo. Ale już bardziej ona. Bezlitosna kobieta. Możliwe, że trochę szalona.
Ponownie przyznałem mu rację.
- Nie przypuszczam jednak - dodałem - by zamordowała kogoś tylko dlatego, że nie
aprobowała jego celów i stylu życia. Może gdyby naprawdę nienawidziła tego staruszka.... Ale
czy morderstwa popełnia się z czystej nienawiści?
- Rzadko - odparł Tavemer. - Sam nigdy się z czymś" takim nie zetknąłem. Nie, myślę,
że bezpieczniej jest skoncentrować się na Brendzie. Ale Bóg jeden wie, czy kiedykolwiek
zdobędziemy dowody.
8.
Otworzyła nam pokojówka. Wyglądała na przerażoną, ale rzuciła Tavernerowi lekko
pogardliwe spojrzenie.
- Chce się pan widzieć z panią?
- Tak.
Wprowadziła nas do wielkiego salonu i wyszła.
Pokój był takiej samej wielkości jak salon na parterze. Nad kominkiem wisiał portret,
który przyciągnął moją uwagę, i to nie tylko z powodu mistrzowskiego wykonania, ale także ze
względu na twarz modela.
Był to portret małego starego mężczyzny z ciemnymi przenikliwymi oczami. Z płótna
emanowała żywotność i siła. Migoczące oczy przyciągały mój wzrok.
- To on - rzekł inspektor Taverner. - Namalowany przez Augustusa Johna. Miał
osobowość, co?
- Tak - odparłem i poczułem, że ta monosylaba była nieadekwatna.
Zrozumiałem teraz, co miała na myśli Edith de Haviland, mówiąc, że dom jest bez
niego pusty.
- A to jego pierwsza żona, namalowana przez Sargenta -dodał Taverner, wskazując na
obraz wiszący pomiędzy oknami.
Spojrzała na portret. Było w nim pewne okrucieństwo, tak typowe dla malarstwa
Sargenta. Twarz kobiety została przesadnie wydłużona, co nadawało jej lekko koński wygląd.
Był to portret typowej angielskiej damy. Przystojnej, ale bez życia. Wyjątkowo
nieodpowiednia żona dla szczerzącego zęby w uśmiechu, małego despoty znad kominka.
Otworzyły się drzwi i ukazał się w nich sierżant Lamb.
- Zrobiłem, co mogłem odnośnie służby - powiedział. - Nic to nie dało.
Tavemer westchnął.
Sierżant Lamb wyjął notatnik i zrejterował w odległy kąt pokoju, gdzie siedział, nie
rzucając się w oczy.
Do pokoju weszła druga żona Aristide Leonidesa.
Ubrana była w czarną suknię, która spowijała ją od szyi po stopy. Poruszała się
opieszale. Miała dość ładną twarz, piwne oczy i kasztanowe włosy, ułożone w zbyt
wyszukanym i pracochłonnym stylu. Jej twarz pokryta była sporą warstwą pudru i szminki, ale
i tak nie zatuszowało to śladu łez. Widać było, że płakała. Miała na szyi sznur olbrzymich pereł,
a na rękach wielki szmaragd i ogromny rubin.
Zauważyłem jeszcze coś. Była przerażona.
- Dzień dobry, pani Leonides - rzekł Taverner swobodnie. - Przepraszam, że jeszcze raz
panią niepokoję.
- Przypuszczam, że nic na to nie można poradzić - odparła apatycznie.
- Wie pani oczywiście, że podczas naszej rozmowy może być obecny pani prawnik?
Zastanawiałem się, czy zrozumiała znaczenie tych słów. Sądzę, że nie.
- Nie lubię pana Gaitskilla. Nie chcę go - powiedziała posępnie.
- Może pani mieć własnego prawnika.
- Czy muszę? Nie lubię prawników. Wprawiają mnie w zakłopotanie.
- Zależy to wyłącznie od pani - odparł Taverner, uśmiechając się automatycznie. - Czy
możemy zaczynać?
Sierżant Lamb poślinił ołówek. Brenda Leonides usiadła na sofie naprzeciwko
inspektora.
- Odkrył pan coś? - zapytała.
Zauważyłem, że jej palce gniotły nerwowo szyfon sukni.
- Możemy z całą pewnością stwierdzić, że pani mąż zmarł na skutek zatrucia eseriną.
- To znaczy, że zabiły go te krople do oczu?
- Zastrzyk, który mu pani zrobiła, zawierał eserinę zamiast insuliny.
- Ale ja o tym nie wiedziałam. Nie mam z tym nic wspólnego. Naprawdę, inspektorze.
- Zatem ktoś musiał celowo zamienić insulinę na krople do oczu.
- Co za podłość!
- Tak, pani Leonides.
- Sądzi pan, że ktoś zrobił tu umyślnie? Nie mógł to być przypadek? Albo dowcip?
- Nie uważamy, by był to dowcip - powiedział oschle Tavemer. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl