[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy jej się ukłoniłem.
W pokoju sięgnąłem do szuflady biurka i wyciągnąłem teczkę. Najpierw zbadałem
kopertę. Stempel na znaczkach wskazywał, że wysłano ją z Poznania 12 czerwca, zaś
nadawcą była Agata N., plac Wolności 8 - Poznań. Jeśli dobrze znałem Poznań, plac
Wolności znajdował się w centrum miasta, a ósemka" była kilkupiętrową kamienicą
niedaleko Hotelu Rzymskiego, z którego okien nieraz spoglądałem na Bibliotekę
31
Raczyńskich, ale to na razie mi nic nie mówiło. ,,Mimo to - myślałem dalej - trzeba będzie
odbyć wycieczkę do Poznania, aby przyjrzeć się tej kamienicy"
Nim jednak zacząłem czytać ,,Rękopis z Poznania" - jak go ochrzciłem - jeszcze raz
rozłożyłem kawałki mapy na biurku: brakowało szóstej, dolnej części, gdzie
prawdopodobnie mieściła się legenda. Cóż, strata niepowetowana, ale również mogło to
oznaczać co innego: że albo Agata N. zachowała tę część dla siebie, albo jej nie posiadała.
Gdy tak wpatrywałem się w mapę, zauważyłem, że naprawdę była upstrzona nie tylko
kolorowymi liniami, które mogły oznaczać na przykład drogi, ale również była oznakowana
dziwnymi hieroglifami, jak na przykład dwoma rodzajami krzyżyków: prostymi krzyżykami
lub krzyżykami tak zwanymi maltańskimi, zaś obok nich figurowały liczby, które mogły
oznaczać Bóg wie co.
Oprócz tego figurowały na mapie symboliczne znaki drzew w postaci liści czy też igliwia,
obok których także podano liczby. Jednym słowem, była to dosyć dziwna mapa, a kiedy
ją porównałem z Samochodowym Atlasem Polski", ciągłe linie - w przybliżeniu, ale
jednak! - pokrywały się z liniami dróg; reszta oznaczeń, na razie, była dla mnie nie do
odczytania. Zniechęcony, złożyłem mapę starannie i odłożyłem ją na bok. Wyjąłem
rękopis. I zdębiałem: rękopis był skserowany! I, niestety, stanowił fragment większej
całości, a zamiast karty tytułowej ujrzałem list :
Szanowny Panie Wydawco,
Przesyłam Panu kserokopią fragmentu rękopisu, który odnalazłam niedawno w
naszych papierach, kiedy wyprowadzałam się do Puszczykowa. Na pewno nie jest to
rękopis moich krewnych. Ale jest na tyle fascynujący, że może by go opublikować?
Kilkanaście lat temu zmarł mój ojciec - adwokat. I stąd może ów rękopis zawodowego
złodzieja? Co zaś do mapy, to proszę bardzo o jej zwrot w całości! Może być
cenna. Czy z tego rękopisu uda się skomponować powieść?
Proszę o odpowiedz na poste restante Poznań 1. Agata N.
- Fiu, fiu! Czyżby kryminalna epopeja? - mruknąłem do siebie. - No, to zabierzmy się do
czytania. Kserokopia starannego rękopisu, jakby ten ktoś mógł w szkole uczyć kaligrafii,
zaczynała się następująco:
...byłem tym, który 13 lipca 1923 roku ukradł ze skarbca katedralnego w Gnieznie relikwiarz z
głową świętego Wojciecha! Zrobiłem to na zlecenie niejakiego Franca, mojego starego druha w
złodziejskim fachu, który miał na tym zarobić mnóstwo dolarów w złocie.
Najpierw zadrżałem z wrażenia i emocji: przecież ten relikwiarz z głową pierwszego
polskiego świętego był nie do sprzedania ani w Polsce, ani w Europie! Chyba że nabywcą
miałby być jakiś milioner w Ameryce!
Po drugie: skarby zgromadzone w bazylice prymasowskiej były znane. A ten relikwiarz -
najbardziej! Został wykonany ze złota pochodzącego prawdopodobnie z darów Bolesława
Krzywoustego, a wykonał go w XV wieku mój krajan - poznański złotnik Jakub Barth.
Na moje usprawiedliwienie dodaję, że nie jestem katolikiem, więc nie bardzo mnie obchodzą
relikwie katolickich świętych..."
Zapukano do drzwi.
Odruchowo zamknąłem rękopis i schowałem do biurka. Kiedy powiedziałem proszę
wejść", w drzwiach pojawiła się rozczochrana głowa Leszka i błysnęły w świetle jego
okularki.
- Wejdz, wejdz. Coś nowego, Leszku?
Ten, jakby zawstydzony, szepnął:
- Występuję jako posłaniec, psze pana...
32
- Posłaniec? - zdziwiłem się. - A niby od kogo?
- Od pana Batury - odparł tak cichutko, że właściwie nie dosłyszałem, a bardziej
domyśliłem się z ruchu jego warg.
Patrzyłem na niego prawie bezmyślnie, aż wreszcie, po dłuższej chwili, zapytałem
przytomnie:
- A ciebie Batura niby kiedy poznał, co?
- Dzisiaj rano - odparł - kiedy surfowałem po Internecie i podałem hasło: Batura -
sprzedaję"!
- Co niby masz do sprzedania?! - zapytałem groznie.
Mały Leszek poczerwieniał, ale rezolutnie odpowiedział:
- Pergaminy, rękopisy, mapy, obrazy i tak dalej.
- Aha, rozumiem! Podszyłeś się pod właściciela, tak?
- Niby tak - odparł skromnie. - Ale podszyłem się pod pana Kalasińskiego, że niby
sprzedaję cenną mapę pergaminową...
Leszek przycichł, jakby czekał na moją wielką reprymendę. Lecz się nie doczekał, bo
nagle ogarnął mnie śmiech.
- Ha, ha, ha - śmiałem się. - To znaczy, że ty masz do sprzedania pergaminową mapę,
tak?
- Owszem. Mamy się spotkać w Strzelnie dzisiaj o osiemnastej przy wejściu do rotundy
Zwiętego Prokopa.
- Jak to: mamy się spotkać?
- Powiedziałem, znaczy się napisałem na ekranie, że będę z Panem Samochodzikiem. I
czy się zgodzi? Do Strzelna tylko dwadzieścia kilometrów, a tam mam ciotkę Różę, więc...
Patrzyłem na niego zdumiony i skonsternowany nie wiedząc, czy go zganić, czy...
Właśnie: co uczynić? Przecież ja nie handluję ani nie układam się ze złodziejami, do diaska!
Zapadło milczenie.
Słońce wpadało jaskrawo do pokoju, a na nosie Leszka pokazały się kropelki potu
zapewne ze zdenerwowania, ze tak głupio mnie wrobił.
- Słuchaj, Leszku - zacząłem mówić spokojnie. - Batura mnie zna i ja nie mogę udawać
Kalasińskiego lub ty na przykład jego wnuczka. Więc jak to sobie wyobrażasz?
- Ależ ja znam bardzo dobrze Kalasińskiego, psze pana. I zaprowadzę pana do niego. On
już w domu czeka na pana. To niedaleko...
- Dobrze. Idziemy do niego - odparłem po chwili namysłu, bo w głowie zaczął mi
świtać pewien plan, który wydawał się na tyle dobry, by pognębić już teraz Baturę.
Pan Kalasiński, z wąsikami i bródką, niczym szwedzki rajtar z siedemnastowiecznej
ryciny, był najmilszym staruszkiem, jakiego ostatnio widziałem: staruszkiem o bystrym
umyśle i żwawym usposobieniu. A kiedy zapytany przeze mnie, czy rzeczywiście mu
ukradziono jakieś cenne manuskrypty, odparł tylko, wskazując na ekran komputera:
- Za zgodą nadkomisarza Gozdzika, który jest moim wnukiem, oficjalnie podałem, że
ukradziono mi to i owo. Ale to nieprawda. Wszyscy jednak wiedzą w Inie, że jakieś cenne
druki posiadam. I stąd pomysł, żeby taką szajkę złodziejską nakryć na gorącym uczynku!
Pan Kalasiński zachichotał złośliwie. Patrzyłem na niego zdumiony, więc dodał
pojednawczo :
- Zwłaszcza po tym, jak ukradziono obrazy mecenasa Boczka!
- A, rozumiem teraz. No, ale co zrobimy z psikusem Leszka? - zapytałem przytomnie.
Tu usłyszałem znowu charakterystyczny chichot pana Zenona:
- To Leszek nic objaśnił panu dokładnie? Ot, gamoń albo szelma jesteś! - i tu pogroził
33
Leszkowi palcem. - Ależ wujku, ja, ja...
Nie bardzo kojarzyłem ich powiązania rodzinne, więc pan Zenon dokończył:
- Owszem, mam komputer, ale Leszek jest niedościgniony w jego użytkowaniu, więc
zleciłem mu tę robótkę, a on włączył w to pana, panie Tomaszu, ot co! Znowu się roześmiał
złośliwie, a że plan jego częściowo pokrywał się z moim, więc również się roześmiałem,
Leszek zaś pokraśniał z zadowolenia. Nagle pan Zenon podszedł do sejfu, otworzył go i
podał oryginalną mapkę z Rękopisu z Poznania".
- Oto oryginał. I przepraszam, że podrobiłem go i oddałem panu Tadeuszowi
Chęsemu. Oczywiście, jak sprawa się wyjaśni - oddam właścicielowi oryginał! Ale to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]