[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Z zeszłego miesiąca. Spojrzał na nią z ukosa.
- Niezle go trafiło. Biedak.
Doskonale to podsumował, pomyślała Thea. Niezle go trafiło. Na zawsze. Biedak.
- To wina Blaise. - Wcale nie zamierzała z nim o tym rozmawiać, ale słowa dławiły ją w gardle. -
Ciągle to robi, a ja nie mogę jej powstrzymać. Podrywa chłopców, oni tracą głowy z miłości, a ona ich
zostawia.
- Z miłości? Hm...
Spojrzała na niego zdumiona. Patrzył prosto przed siebie, mocno zaciskał palce na kierownicy.
No proszę. A ja myślałam, \e jesteś naiwny. Mo\e widzisz więcej, ni\ mi się zdaje.
- To specyficzna miłość - powiedziała. - W staro\ytnej Grecji oddawano cześć Afrodycie. Była
boginią miłości. I słynęła z okrucieństwa. - Thea pokręciła głową. - Widziałam kiedyś sztukę o królowej
Fedrze. Afrodyta kazała jej zakochać się we własnym pasierbie. Pod koniec wszyscy nie \yli. A Afrodyta
tylko się uśmiechała. Siała spustoszenie jak tornado... - Urwała. Czuła ból w piersi, zabrakło jej tchu. Ale
jednocześnie miała wra\enie, \e zdjęto z niej wielki cię\ar.
- I uwa\asz, \e Blaise te\ niszczy?
- Owszem. Taką ma nieposkromioną naturę. Chocia\ to chyba brzmi głupio.
- Nie. - Uśmiechnął się gorzko. - Natura jest brutalna. Sokół poluje na królika. Lew zabija młode.
Prawo d\ungli.
- Co nie znaczy, \e to słuszne. Mo\e ujdzie, jeśli chodzi o boginie i zwierzęta, ale nie na poziomie
ludzi. - Dopiero teraz zdała sobie sprawę, \e równała ludzi z przedstawicielami swojego świata.
- No có\, nie ró\nimy się a\ tak bardzo od zwierząt - stwierdził łagodnie.
Thea opadła na siedzenie. Ciągle była zmieszana i smutna, ale przera\ało ją co innego - \e bardzo
chciała rozmawiać o tym z Erikiem. Wydawało się, \e on rozumie... lepiej ni\ ktokolwiek do tej pory. Nie
tylko rozumie. Tak\e współczuje.
- Wiem, czego ci trzeba. - Nagle się rozpromienił. - Miałem zaproponować, \ebyśmy wpadli do
Harrah na pózną kolację, ale przyszło mi do głowy coś fajniejszego.
Thea zerknęła na zegarek - dochodziła jedenasta.
- Co?
- Szczeniakoterapia.
- Co takiego?
Po prostu się uśmiechnął i zawrócił na południe. Zatrzymali się przed małym szarym budynkiem z
szyldem: Szpital zwierzęcy Sun City".
- Tu pracujesz.
- Tak. Odeślemy Pilar do domu. - Wysiadł i otworzył drzwi do kliniki. - Chodz.
Aadna dziewczyna o ciemnych włosach do ramion podniosła głowę znad kontuaru. Thea ją rozpoznała
- Pilar Osorio ze szkoły. Spokojna, pewnie dobra uczennica.
- Jak było na imprezie? - zapytała, tęsknie patrząc na Erica.
Wzruszył ramionami.
- Szczerze? Okropnie. Doszło do bójki i wyszliśmy. - Nie wspomniał o swoim udziale w opanowaniu
zamieszania.
- To straszne - stwierdziła Pilar, choć wyraznie nie bardzo się przejęła nieudaną imprezą.
- No, jak maluch?
- W porządku. Nakręcony. Mo\e pózniej wezmiesz go na spacer? - Pilar sięgnęła po kurtkę. Skinęła
Thei głową. - Do zobaczenia w poniedziałek.
Eric jej się podoba.
Zamknęła za sobą drzwi. Thea się rozejrzała.
- Czyli klinika jest zamknięta.
- Tak, ale kiedy mamy pacjentów przez całą dobę, ktoś musi tu być. - Znowu się uśmiechnął. -
Chodzmy.
Przeszli przez pokój zabiegowy, długim korytarzem do pomieszczeń na tyłach. Thea patrzyła dookoła
ciekawie. Jeszcze nigdy nie była na zapleczu kliniki weterynaryjnej.
Kilka wybiegów dla psów. Z ostatniego dochodziły radosne piski.
Eric spojrzał na nią z błyskiem w oku.
- Uwaga! Trzy... dwa... jeden...
Otworzył klatkę i ze środka wybiegł szczeniak labradora, szaleńczo wymachując ogonem. Miał
piękne umaszczenie, od ciemnozłotego na grzbiecie po delikatnie kremowe na brzuchu i łapach.
- Cześć, Bud - zawołał Eric. - Grzeczny piesek! - Spojrzał na Theę powa\nie. - Oto pies przytulanka.
Ukucnęła na winylowej posadzce i ruszyła na czworakach w stronę zwierzaka.
- Uwa\aj na sukienkę - ostrzegł Eric, ale psiak ju\ skoczył jej na kolana.
Oparł łapy na ramionach, dyszał do ucha.
- Chyba się zakochałam - sapnęła Thea z rękami pełnymi psiej słodyczy.
Otaczało ją szczęście. Nie musiała starać się nawiązać więzi z umysłem labradora; maluch od razu
przejął kontrolę. Po małym łebku chodziły tylko przyjemne myśli: jak cudownie wszystko pachnie, jak
przyjemnie, \e drapią mnie za uchem akurat tam, gdzie ugryzła pchła.
Dobrze, tak dobrze, fajny ten du\y, łysy pies... ciekawe, który z nas jest górą?
Szczeniak ją ugryzł. Thea \artobliwie odpowiedziała tym samym.
- Mylisz się, kolego. To ja tu rządzę. - Złapała go za pyszczek.
Dziwne, widziała świat oczami szczeniaka, ale po prawej stronie nie było nic. Ciemność.
- Ma problem z oczami?
- Zauwa\yłaś kataraktę. Mało kto zwraca na to uwagę. Tak, jest ślepy na jedno oko. Kiedy będzie
starszy, mo\na spróbować to usunąć. - Eric oparł się o ścianę uśmiechnięty od ucha do ucha. - Zwietnie
sobie radzisz ze zwierzętami - zauwa\ył. - I nie masz własnych?
Spytał ot tak, po prostu, więc Thea odruchowo odpowiedziała:
- Czasami się nimi opiekuję. Przygarniam, leczę i wypuszczam na wolność. Albo znajduję im dobry
dom, jeśli chcą zamieszkać z ludzmi.
- Leczysz?
I znowu, delikatne pytanie, ale tym razem Thea się zaniepokoiła. Dlaczego nie mo\e utrzymać języka
za zębami w jego towarzystwie? Podniosła wzrok. Eric patrzył na nią badawczo, wyczekująco, czujnie.
Głęboko zaczerpnęła tchu.
- Karmię je i w razie potrzeby zabieram do weterynarza. Czekam, a\ wyzdrowieją.
Skinął głową, ale z jego oczu nie zniknęło pytanie.
- Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad pracą weterynarza?
Thea opuściła głowę. Uciekła w miękką psią sierść.
- Właściwie nie - mruknęła z ustami wtulonymi w jasne futro.
- Masz dar. Posłuchaj, na uniwersytecie Davis jest świetny wydział weterynarii, studia pierwszego i
drugiego stopnia, jedne z lepszych w kraju. Niełatwo się dostać, ale dasz radę, wiem o tym.
- Nie byłabym taka pewna - mruknęła Thea. Jej szkolne dokonania miały pewne luki i wady.
Ale przede wszystkim problem w tym, \e czarownice nie studiują weterynarii. Koniec, kropka.
Mo\e się zająć ziołami, kamieniami, rytualnymi strojami, zaklęciami, runami, amuletami... Ma
mnóstwo rzeczy do wyboru, ale \adnej z tych dziedzin nie wykładają na uniwersytecie.
- Trudno to wytłumaczyć - dodała. Była w szoku, \e w ogóle chce cokolwiek tłumaczyć
człowiekowi. - Chodzi o to, \e moja rodzina by się nie zgodziła. Mają wobec mnie inne plany.
Eric otworzył usta i znowu je zamknął. Szczeniak kichnął.
- No có\, w takim razie pomo\esz mi wypełniać formularze zgłoszeniowe? - spytał w końcu. - Za nic
nie mogę sobie poradzić z listem motywacyjnym.
O, ty cwaniaku, pomyślała Thea.
- Zobaczymy - odpowiedziała tylko.
Nagle rozległ się nowy dzwięk. Dochodził z daleka, ale nie ustawał. Bud warknął.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]