[ Pobierz całość w formacie PDF ]

błyskotliwą inteligencją!
Doszedłem do domu. Otworzyłem drzwi i powoli wszedłem na
górę. Na stole leżał list. Nie myśląc o tym, co robię, otworzyłem
kopertę. Kiedy przeczytałem wiadomość, zamarłem z wrażenia.
List wysłano z biura znanego prawnika.
Szanowny Panie!  czytałem.  Na prośbę naszego zmarłego
klienta przesyłamy Panu ten zapieczętowany list. Powierzono nam go
na tydzień przed śmiercią naszego klienta z prośbą, żebyśmy, w
wypadku jego śmierci, w określonym dniu przesłali go Panu. Szczerze
oddany&
Kilkakrotnie obróciłem w dłoniach drugą, mniejszą kopertę. Nie
miałem wątpliwości, że adresował ją Poirot. Dobrze znałem jego
pismo. Z ciężkim sercem, ale też z nadzieją, wyjąłem list.
Drogi Przyjacielu!  pisał Poirot.  Kiedy to dostaniesz, mnie już
nie będzie. Nie lej próżnych lez, tylko wypełnij moje polecenie. Kiedy
dostaniesz ten list, natychmiast wracaj do Ameryki Południowej. Nie
bądz głupi! Ta podróż jest konieczna. Musisz mnie posłuchać. To jest
częścią planu Herkulesa Poirot! Człowiekowi tak inteligentnemu jak
mój przyjaciel Hastings nie muszę chyba mówić więcej. A bas z
Wielką Czwórką! Pozdrawiam Cię, przyjacielu, zza grobu. Zawsze
Twój  Herkules Poirot.
Musiałem ten dziwny list przeczytać kilka razy. Jedno było jasne:
Poirot, ten niezwykły człowiek, tak przygotował wszystko na
wypadek swojej śmierci, żeby jego plany były realizowane nawet bez
jego udziału. On miał być dyrektorem, a ja wykonawcą. Byłem
pewien, że po drugiej stronie Oceanu czekają na mnie dokładne
instrukcje. Tymczasem moi wrogowie, przekonani, że ich
posłuchałem, przestaną się o mnie kłopotać. Kiedy wrócę, posieję
panikę w ich szeregach.
Teraz już nic nie przeszkadzało mi w powrocie do Ameryki.
Wysłałem telegramy, zarezerwowałem miejsce i tydzień pózniej
wsiadłem na pokład  Anonii , płynącej do Buenos Aires.
Ledwie statek wypłynął z zatoki, steward przyniósł mi list.
Powiedział, że wręczył go wysoki mężczyzna w futrze, który w
ostatniej chwili wysiadł na ląd.
Otworzyłem kopertę. Wiadomość była krótka i rzeczowa.
Postępuje pan bardzo mądrze  przeczytałem. List podpisano
wielką cyfrą 4.
Uśmiechnąłem się pod nosem.
Morze było dość spokojne. Kolacja była dobra. Przez jakiś czas
przyglądałem się pasażerom na statku, potem poszedłem pograć w
karty. Kiedy wróciłem do siebie, położyłem się i zasnąłem
kamiennym snem, jak zawsze, ilekroć podróżuję statkiem.
Obudziłem się z wrażeniem, że ktoś mną trzęsie. Jeszcze nie
całkiem przytomny, ze zdumieniem zobaczyłem nad sobą twarz
jednego z oficerów pokładowych. Kiedy usiadłem, oficer z ulgą
odetchnął.
 Dzięki Bogu! Wreszcie się pana dobudziłem! Zawsze ma pan
taki mocny sen?
 O co chodzi?  spytałem. Nie doszedłem jeszcze do siebie. 
Czy coś się stało?  powtórzyłem z niepokojem.
 Podejrzewam, że pan wie na ten temat więcej ode mnie  padła
oschła odpowiedz.  Wykonuję specjalne rozkazy Admiralicji.
Czeka już na pana niszczyciel.
 Co?  zawołałem.  Na środku oceanu?
 To rzeczywiście bardzo dziwne, ale to nie moja sprawa. Mamy
już na pokładzie młodego człowieka, który zajmie pańskie miejsce.
Wszystkich nas zobowiązano do dochowania tajemnicy. Może zechce
się pan teraz ubrać?
Nic z tego nie rozumiejąc, zrobiłem, co mi kazano. Po chwili
spuszczono na wodę szalupę i przewieziono mnie na pokład
niszczyciela. Zostałem przywitany bardzo uprzejmie, ale niczego się
nie dowiedziałem. Komandor otrzymał rozkaz wysadzenia mnie na
brzeg gdzieś w Belgii. Na tym kończyła się jego wiedza i
odpowiedzialność.
Wszystko to przypominało dziwny sen. Jak deski ratunkowej
trzymałem się myśli, że to wszystko musiał zaplanować Poirot.
Postanowiłem ślepo zaufać nieodżałowanemu przyjacielowi.
W końcu wysadzono mnie na brzeg. Czekał tam na mnie motor i
wkrótce pędziliśmy przed siebie krętymi drogami. Przenocowałem w
hotelu w Brukseli. Nazajutrz znów ruszyliśmy w drogę. Okolica
zrobiła się górzysta. Zrozumiałem, że kierujemy się na Ardeny i
wówczas przypomniałem sobie, że Poirot mówił o bracie w Spa.
Nie dojechaliśmy do Spa. Nieco wcześniej skręciliśmy z głównej
drogi między zalesione góry i trafiliśmy do małej wioski, położonej na
zboczu wzniesienia. Samochód zatrzymał się przed zielonymi
drzwiami białej willi.
Zanim wysiadłem, drzwi domu otworzyły się i stanął w nich starszy
służący. Powitał mnie niskim ukłonem.  Monsieur le capitaine
Hastings?  spytał po francusku.  Czekamy na monsieur le
capitaine. Proszę za mną.
Służący przeszedł na drugą stronę korytarza, otworzył jakieś drzwi i
stanął w nich, puszczając mnie przodem.
Przez moment nic nie widziałem, gdyż okna pokoju wychodziły na
zachód i wpadało przez nie oślepiające słońce. Kiedy moje oczy nieco
się przyzwyczaiły, zobaczyłem mężczyznę, wyciągającego na
przywitanie dłoń.
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, a jednak&
 Poirot!  zawołałem.
Pierwszy raz w życiu nie próbowałem się wyrwać z niedzwiedziego
uścisku przyjaciela.
 Tak, to naprawdę ja. Nie tak łatwo jest zabić Herkulesa Poirot!
 Ale dlaczego?
 To był russe de guerre*, przyjacielu. Teraz wszystko jest już
gotowe. Czas atakować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl