[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tało, wydzielając aromatyczny zapach.
Nakarmił psa znalezioną w szafce mielonką z puszki, z innej szafki wyjął materac -
zwinięty, aby myszy się do niego nie dobrały - ułożył go na pryczy, potem z zamkniętego
plastikowego pojemnika wyciągnął pościel.
Najadłszy się, Lila ze zdumieniem odkryła, że całkiem się jej podoba ta chata. Po-
czuła dziwną euforię. To spózniona reakcja, pomyślała; radość, że siedzi w cieple, a nie
zamarza na śniegu.
- Wiesz, czujÄ™ siÄ™ tu bardzo bezpiecznie...
- To dobrze. Ale tak naprawdę to ani przez moment nie groziło nam niebezpie-
czeństwo.
Od dawna żyła w nieustającym stresie. Podejrzewała, że nigdy nie zapomni o tym,
co to znaczy być ofiarą, zwierzyną, na którą ktoś poluje.
Jednakże tu, w chacie bez zamków, z dala od ludzi, pośród bieli, która otaczała ją
niczym kokon, czuła błogi spokój. Po raz pierwszy od dwóch lat się nie bała. Zdała sobie
R
L
T
sprawę, że nieustanne nasłuchiwanie nocami, czekanie, kompletnie ją wyczerpało. Nic
dziwnego, że nie potrafi się zmusić do napisania książki.
Nic dziwnego, że ma taki mętlik w głowie.
Nic dziwnego, że Brody wzbudza w niej tak mieszane uczucia i że sama nie wie,
czego chce.
Była stale zmęczona i niewyspana. Popatrzyła tęsknie na wąskie łóżko. I nagle
uświadomiła sobie, że łóżko jest jedno, a ich dwoje, i jej poczucie bezpieczeństwa prysło.
Ale radość nadal się w niej tliła. Radość, euforia, podniecenie.
Bogowie chcą się na nim zemścić.
Jest w górskiej chacie z dziewczyną, od której powinien trzymać się daleko. I o
której nie potrafi przestać myśleć.
Kiedy samochód wpadł w poślizg i pózniej, kiedy wędrowali po zaśnieżonym
zboczu, wiedział jedno: że gotów jest dla niej oddać życie. Od pierwszej chwili, kiedy ją
ujrzał, miał wrażenie, że jego spokojny świat chyli się ku zagładzie. I chociaż się przed
tym bronił, w głębi duszy wcale mu to nie przeszkadzało.
Teraz w tej chacie był całkiem szczęśliwy w towarzystwie Lili. No ale zawsze był
szczęśliwy na łonie natury. Przyroda miała na niego kojący wpływ. Wprowadzała ład do
jego serca i głowy.
Więc dlaczego po śmierci brata nie zaszył się gdzieś z dala od cywilizacji, dopóki
nie zagojÄ… siÄ™ rany?
Dlatego że przyroda kojarzyła mu się z Ethanem. Zawsze razem łazili po lasach i
górach, on ze strzelbą, Ethan ze szkicownikiem.
Sądził, że gdy wróci w te miejsca sam, rany się odnowią. Ale nie wrócił sam. Wró-
cił z Lilą.
Przestań filozofować, nakazał sobie w duchu. Jest szczęśliwy, bo lubi wyzwania.
Bo lubi rozwiązywać problemy. Zamiast marznąć na mrozie, on i Lila mają dach nad
głową; dotarli do chaty, w której mogą się skryć przed nadciągającą burzą. Od samego
początku Lila budziła w nim instynkt opiekuńczy; to, że się go nie boi, że czuje się z nim
bezpiecznie, sprawiało mu niekłamaną satysfakcję.
Czy nadal będzie czuła się bezpiecznie, kiedy każe jej wyskoczyć z dżinsów?
R
L
T
Posiliła się, teraz piła herbatę. Rąk nie miała już zgrabiałych z zimna, a na jej twa-
rzy malował się spokój. Ethan potrafiłby go pięknie uchwycić na papierze. Kilka ruchów
ołówkiem lub węgłem i chwila byłaby uwieczniona. On, Brody, miał mnóstwo takich
rysunków-chwil w pudłach, których nigdy nie otwierał.
Nagle poczuł się gotów, aby ponownie je obejrzeć. Aby zobaczyć świat oczami
brata.
Mimo że w piecu się paliło, Lila zadrżała. Tak, powinna ściągnąć spodnie. W mo-
krych nigdy siÄ™ nie ogrzeje.
- Zdejmij dżinsy.
Aypnęła na niego spod oka i udając, że nie słyszy, ścisnęła mocniej kubek.
- Odwrócę się, a ty się owiń kocem. Jest suchy, w przeciwieństwie do twoich
spodni.
- Twoje też są mokre.
- Lekko wilgotne. Nie upadłem tyle razy co ty.
Podał jej koc i odwrócił się. Był mile zaskoczony, kiedy wykonała jego polecenie.
- Już.
Mokre dżinsy leżały na podłodze. Podniósł je i rozwiesił nad piecem. Zdziwił go
ich maleńki rozmiar.
- No dobrze, skoro nie mam na sobie spodni, to spytam: gdzie jest toaleta?
- Toaleta? - Brody zaczerwienił się.
Dla faceta każde drzewo może być toaletą. W sezonie myśliwskim korzystali z
prymitywnej latryny za chatÄ…. Ale czy takie coÅ› nadaje siÄ™ dla kobiet? W dodatku zimÄ…?
Nie chciał wysyłać Lili na mróz. Bez spodni, w samym kocu. Zmarznie, zmoknie...
- A co ty na to, żeby skorzystać z wiadra?
- Chyba oszalałeś! - Z hukiem odstawiła kubek na stół i popatrzyła na Brody'ego z
pretensją w oczach, jakby to on ponosił winę za brak urządzeń sanitarnych.
- Nie przejmuj się mną. Czynności fizjologiczne to rzecz zupełnie naturalna...
Urwał. Miał wrażenie, że najchętniej by go rozszarpała.
- Hm... - Nagle przyszedł mu do głowy pomysł. - Wyobraz sobie, że jesteś w lesie
na biwaku. Chyba jezdziłaś na biwaki?
R
L
T
- Nigdy.
- Nie kusiło cię?
- Na Florydzie sÄ… aligatory!
- A w Waszyngtonie nie budujemy w lesie chat z kanalizacją. - Podał jej wiadro. -
WyjdÄ™ na zewnÄ…trz.
- W mojej książce na pewno nie będzie chaty z wiadrem zamiast kibla!
Pies wybrał ten moment, aby puścić bąka.
- Ani puszczania śmierdzących wiatrów - dodała.
Oboje wybuchnęli śmiechem. Brody uświadomił sobie, że po raz pierwszy od lat
śmieje się beztrosko. I dobrze się poczuł, jakby pustka, która w nim tkwiła, powoli się
zapełniała.
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Ciepło, dobrze, bezpiecznie, przytulnie.
Na zewnątrz śnieg i wiatr, a w środku spokój.
Miała poczucie przynależności. Jakby tu był jej dom.
Zmieszne. Był to dom bez kanalizacji, bez elektryczności, bez żadnych wygód czy
udogodnień. Ale kiedy siedziała przy stole otulona kocem, z psem przy nogach, zerkając
znad kart na Brody'ego, nie chciała się stąd nigdzie ruszyć.
- Pierwszy raz widzę, żeby ktoś oszukiwał w makao - mruknął Brody.
Rzuciwszy karty na stół, przeciągnął się.
- Nie oszukiwałam!
- Nie? - Wskazał na punktację.
Faktycznie, chyba sobie coś dopisała, ale nie zamierzała się do tego przyznać.
- Pokaż mi instrukcje!
- Po co? Należysz do ludzi, którzy czytają instrukcje, a potem i tak robią swoje.
- Daj przykład!
- Zorganizowałaś pikietę. A dobrze wiesz, że należało wystąpić o pozwolenie.
- Pikieta była w słusznej sprawie. A na pozwolenie czekalibyśmy kilka tygodni.
- No właśnie.
Uśmiechnął się. Odprężył. Ona również.
- Dlaczego zostałeś policjantem? - zapytała. - Bardziej mi wyglądasz na rozrabiakę,
a nie stróża prawa.
Uśmiech pogłębił się.
- Trochę rozrabiałem. Mam na sumieniu kradzieże owoców z cudzych ogródków,
niszczenie płotów i skrzynek pocztowych. Takie tam głupoty. Ale potem zacząłem pić,
wdawać się w bójki. Któregoś dnia wylądowałem w kiciu. Kiedy się obudziłem, Hutch
siedział na sąsiedniej pryczy. Okazało się, że poprzedniego wieczoru schlałem się i ude-
rzyłem jednego z jego ludzi. Nawet tego nie pamiętałem.
- Napaść na policjanta? To poważna sprawa.
R
L
T
- Wiem. Zwłaszcza że kilka razy wcześniej byłem zatrzymywany za pijaństwo i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]