[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Krzątały się obie z Danusią przy pieczeniu placka na drogę, pomagały
mamie nadziewać kurczaki i piec je na maśle, prały i prasowały fatałaszki
potrzebne na wycieczkę. Pożyczyły od pani Zielińskiej dwa plecaki. Józek
przyniósł im latarkę od harcerzy.
Kiedy nadeszła upragniona środa, zbudziły się.o wczesnym świcie, aby z
ulgą powitać wspaniałą pogodę w kroplistej rosie, mgłach nad lasem,
bezchmurnym niebie, lekkim powiewie od wschodu, zawsze
gwarantującym słoneczny dzień. Były gotowe o wiele za wcześnie. Więc
raz jeszcze sprawdziły zawartość plecaków, przeliczyły pieniądze, a miały
ich razem aż sto siedemdziesiąt pięć złotych. I nagle Hanka wpadła na
pomysł jeszcze dodatkowo uświetniający wyprawę.
 Wiesz? Pójdę w nowych butach! Te Józka tenisówki są dobre na
wędrówkę przez lasy, ale do ludzi? Zapakuję je w plecak. Zmienię dopiero
na Magórce za Suchą, w lesie.
Danusia odradzała Hance. Sama miała na nogach zeszłoroczne trampki i
twierdziła, że najważniejsza jest wygoda w takim marszu. Ale Hanka nie
chciała słuchać żadnego argumentu. Nucąc wesoło, zmieniła
błyskawicznie obuwie.
 Widzisz? Prawda, że śliczne? A jak pasują do granatowej sukienki?
162
Krygowała się przed lusterkiem postawionym na podłodze i podziwiała
sama siebie  od warkocza zawiniętego wokół głowy z granatową
przepaską nad czołem, przez biały kołnierzyk na granatowym płótnie
sukienki bez rękawków aż po brązowe, opalone nogi w zamszowych
pantofelkach.
 Taką musi mnie zobaczyć Zbyszek. Takiej mnie jeszcze nie widział".
Mama pożegnała je pocałunkami i gorącą prośbą, aby uważały na siebie,
nie piły zimnej wody, kiedy będą zgrzane, nie jadły lodów, nie oddalały się
od reszty wycieczki. %7łeby nie było żadnych przykrości, a tylko sama
radość po rej wycieczce. Spojrzała mama na Hanki pantofle i wspomniała
o upale i podróży po kamienistej drodze w dół, ale zostawiła Hance
decyzję. Ojciec pożegnał je serdecznym życzeniem dobrej pogody. Józek
stał zaspany na ganku i prosił o przywiezienie kolorowych pocztówek na
geografię, a babka wetknęła każdej po dziesięć złotych na  te jakiesik
lody" i przeżegnała krzyżem świętym na drogę.
Hanka szła jak bocian, omijając rosę na miedzy. Syczała przy schodzeniu
w dół stromą ścieżką, aie Danusia nie zwracała uwagi, bo wyglądało na to,
że Hanka tak boi się skaleczyć zamszową skórkę na ostrych kamieniach.
Na przystanku czekała grupka robotników, którzy mogli teraz co dzień
jezdzić do pracy w Głazach autobusem i wracać, po południu do domu, a
nie, jak dawniej, tylko raz na tydzień przyjeżdżać na rowerze do wsi. Było
jeszcze dość czasu, to Hanka znalazła powód, aby usiąść na ławeczce przy
przystanku, zapewniając Danusię, że to z radości woli siedzieć niż stać.
W autobusie nie było miejsca, tyle w ostatniej chwili naładowało się ludzi
z Korowca. Jechały kobiety z koszykami grzybów, z wiadrami malin,
ostatnich już i tak pachnących, że każdy na ich widok musiał łykać ślinkę.
Podróż do Głazów nie trwała długo. Kilometry znikały za oknami w
pędzie kołyszącego wozu. Danusia patrzyła na krajobraz znany z jednej
jedynej podróży w nocy w końcu czerwca i co chwila zagadywała do
Hanki:
 Ale tu ślicznie. Patrz, Wirna. A tam, Malinówka. A te domy w lesie, na
górze, to co?
163
 Gołębiówka...  mruknęła Hanka przez zaciśnięte zęby tak ponurym
głosem, że Danusia spojrzała uważniej na przyjaciółkę.
 yle się czujesz? Taka blada jesteś. Co się stało?
 Och! Przecie widzisz, że nic  ucięła Hanka zagryzając wargi.
Ale przy każdym skręcie autobusu syczała niecierpliwię i wpijał palce w
niklowaną poręcz nad siedzeniami. Gdy wjechali na ryne i trzeba było
wysiadać, Hanka przepuszczała ludzi do wyjścia, a sama nie pokazywała
się w drzwiach tak długo, że Danusia stawała na palcach, z niepokojem
wypatrując, co się z nią stało.
Wysiadła ostatnia, z miną męczennika a dostojeństwem króla, tak powoli i
sztywno. Danusia podbiegła do niej, przepychając się przez tłum
oblegających autobusy ludzi, i wzięła Hankę pod ramię.
 Co tobie, kochana? Chodz, podejdziemy do ławki.
 Powoli...  wycedziła Hanka przez zaciśnięte zęby.  Proszę...
 Mamy tylko piętnaście minut do dworca kolejowego  zdziwiła się
Danusia  to trzeba biegiem! Pociąg do Suchej odchodzi za pięć szósta.
Hanka kuśtykała resztkami sił. Usiadła ciężko na ławce. Wyciągnęła
ostrożnie nogi przed siebie i powiedziała, nie patrząc Danusi w oczy:
 Mnie jest obojętnie... Ja nie potrafię dłużej...
 Co ci? Haneczko!  przestraszyła się Danusia stojąc przed Hanką.
 Patrz...  powiedziała grobowym głosem Hanka, a po policzkach
poleciały jej sznurkiem łzy.
Zdjęła ostrożnie jeden i drugi zamszowy pantofelek razem ze skórą z
pęcherzy na piętach.
 Ludzie kochani! Hanka, coś ty zrobiła?!  załamała dłonie Danusia.
 Przestań  warknęła Hanka.  Ludzie tu idą!
Stanęły nad nimi jakieś kobiety obładowane paczkami i koszami. Położyły
te bagaże na reszcie wolnej ławki i zażądały krzykliwie:
 Co to, ślepe? Nie widzicie człowieka? Takie to teraz czasy nastały!
Młode siedzi, próżniaczy, po świecie goni z autostopem! Oj, przyjdzie na
was mróz...
 A to na sprzedaż-te bucięta?  przerwała jedna z kobiet wy-
164
Jągając rękę po Hanki zamszowe i najpiękniejsze pantofelki.  Wiele też
panna ceni? A który to numer? Jak niedrogo, to kupię... Hanka podniosła
się i spojrzała na przekupki wzrokiem, który [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl