[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stanęli w odległości kilku metrów od siebie. Krzych zdjął okulary i troskliwie schował je
do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Przez chwilę nic się nie działo. Bynio Grzyb wyszczerzył nierówne zęby i wprawił ciało w
lekki ruch wahadłowy. Krzysztof zerknął na kolegę. Stał spokojnie na lekko rozstawionych
nogach, na jego twarzy malowało się skupienie.
34
Niespodziewanie Bynio skoczył do Stefana i lewą ręką złapał go za klapę. Stefan kątem
oka dostrzegł jego prawą pięść przygotowaną do ciosu. Dziki okrzyk Stefana zawibrował w
powietrzu na ułamek sekundy paraliżując wszystkich obecnych. W tej samej sekundzie kan-
tem lewej ręki uderzył w szyję przeciwnika, wykonał błyskawiczny półobrót, chwycił trzy-
mającą go dłoń, a drugą ręką uderzył skośnie z dołu w łokieć.
Bynio Grzyb, jego odwieczny wróg, w ciągu sekundy leżał wciśnięty twarzą w zmarznięte
błoto, pojękując i z trudnością łapiąc oddech. Dopiero teraz Stefan zdał sobie sprawę, że bez-
ładnie wykonał czynności według klasycznych reguł go- shin- jitsu- no-kata i że jego prze-
ciwnik został obezwładniony.
Obstawa Bynia, dwa małpiszony z Korpel, które zdaniem Stefana nie zasługiwały na mia-
no goryli, zatrzymały się w przyzwoitej odległości. Klęska wodza podziałała na nich parali-
żująco. Agresja i strach zrównoważyły się i osadziły ich w miejscu. Wreszcie jeden z nich
cofnął się o parę kroków przed następującym Krzychem, a drugi ruszył do ataku. Po sposobie
poruszania się Stefan odgadł bez trudu, że zamierza go kopnąć, widać było, że czuje respekt
przed przeciwnikiem i boi się podchodzić zbyt blisko. Cios był sygnalizowany i obrona nie
sprawiła mu najmniejszych trudności; krzyżując ramiona wykonał zasłonę i uderzył stopą w
pachwinę napastnika, małpolud padł jak ścięty kosą.
Wyglądało na to, że nie mają tu nic więcej do roboty. Pociągnął za sobą Krzycha i szybkim
krokiem ruszyli w stronę Pasymskiej. W miarę jak oddalali się, rozbity oddział podnosił upa-
dłego ducha wojowniczymi okrzykami. Stefan znał Bynia na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że
jego odwaga potrzebuje nie tylko kilkuosobowego wsparcia, ale i pewności zwycięstwa. A tę
niespodziewany upadek musiał znacznie nadwątlić.
%7łałował, że Marta nie mogła go widzieć w akcji. Gdyby była na miejscu Krzycha, nabra-
łaby może lepszego mniemania o jego osobie, przynajmniej pod względem fizycznej spraw-
ności.
Gdy znalezli się w domu, Stefan poczuł, że nie może opanować lekkiego drżenia. Obawa i
zdenerwowanie dopadły go dopiero teraz, wraz z wyczerpaniem nieproporcjonalnym do wy-
siłku.
Krzych przyglądał mu się z respektem.
Nie wiedziałem, że opanowałeś łamaną japońszczyznę.
Były to jego pierwsze słowa od dobrych paru minut. Powiedział to z przekąsem, widać
było, że zaczyna wracać do formy.
Kończę właśnie kurs samoobrony starał się nadać swoim słowom obojętne brzmienie.
Nie wspomniałeś ani słowa popatrzył podejrzliwie na przyjaciela. Zaczekaj... Teraz
domyślam się, dlaczego trzy razy w tygodniu byłeś wyłączony zastanawiał się głośno. A
ja myślałem... nie dokończył. Dlaczego mi nie powiedziałeś? Był jakiś specjalny powód?
Bałem się, że zapeszę. Ile razy rozpowiadam szeroko o swoich planach, tyle razy kończy
się na obiecujących początkach wyjaśnił Stefan przerzucając płyty w poszukiwaniu czegoś
odpowiedniego na tę okazję. Zdecydował się na stary przebój instrumentalny pod tytułem
Kung-fu . Tak było z żeglarstwem, jeśli dobrze pamiętasz.
Aha przyznał Krzych. Była jeszcze konna jazda.
No właśnie, jak widzisz miałem powody.
To nie twoja wina, że przenieśli tego konia na drugi koniec Szczytna. Twoje gadanie nie
mogło mieć wpływu na przeniesienie służbowe.
Zniechęciłem się wcześniej i to do znacznie mniejszej odległości... Mam na myśli dy-
stans między koniem a podłożem skrzywił się boleśnie przypominając sobie fatalny upadek,
po którym przez dłuższy czas nie odróżniał góry od dołu.
Nie jestem jednak stworzony do wszystkich upadków, choć pewne pozory mogą na to
wskazywać ciągnął smętnie. Nie mówiąc już o tym, że jak podejrzewam, temu koniowi
wcale nie zależało, żebym został jezdzcem.
35
Krzych przyznał mu rację. Znał konia i wiedział, że nie jest to zwierzę stworzone do pod-
daństwa, zresztą starał się go rozumieć; nikt nie lubi, gdy ktoś mu siedzi na karku. Wierzcho-
wiec ów zniechęcił już dwa pokolenia do uprawiania jezdziectwa i Stefan nie był wyjątkiem.
Zza okna dobiegły ich jakieś pokrzykiwania. Bynio Grzyb zebrał swoją ekipę i zachęcał
przeciwników do rewanżu roztaczając przed nimi mało ponętne perspektywy, podczas gdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]