[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nadzieję, że znajdzie ów zaklęty kraj za następnym horyzontem. Lecz minął ów
horyzont, a mimo to wciąż miał przed sobą kamienistą równinę, a nie szczyty
jasnoniebieskich Elfowych Gór.
Alweryk nie wiedział, czy Kraina Czarów zawsze leżała za horyzontem,
rozjaśniając chmury swym blaskiem, i oddalała się właśnie wtedy, gdy się do niej
zbliżał, czy też zniknęła przed wieloma dniami  a może i latami. Mimo to nie
zatrzymał się i szedł wciąż dalej i dalej. Wreszcie dotarł do pasma górskiego o
wyschłych, nagich zboczach, w które od dawna się wpatrywał i w którym pokładał
resztki nadziei. Stamtąd spojrzał w dal na opustoszałą równinę ciągnącą się aż po skraj
nieba i nie zobaczył ani śladu Krainy Elfów, ani sylwetek Elfowych Gór: nawet drobne
skarby wspomnień, pozostawione przez odpływającą ojczyznę magii, wysychały,
zamieniając się w codzienne drobiazgi. Wtedy to Alweryk wyciągnął z pochwy
czarodziejski miecz. Lecz choć ten oręż mógł walczyć z magią, nigdy nie otrzymał
mocy sprowadzania na powrót czarów, które już odeszły. I nawet jeśli książę Erlu
wymachiwał zaklętym mieczem, jałowa równina pozostała taka sama, kamienista,
bezludna, nieromantyczna i rozległa. Przez krótki czas małżonek Lirazel szedł dalej, a
na tym płaskim terenie horyzont niepostrzeżenie przesuwał się wraz z nim. Nigdzie też
nie zobaczył żadnego szczytu Elfowych Gór, niebawem odkrywając tylko, jak wielu
ludzi przed nim lub po nim, że utracił Krainę Elfów.
XI
W GABI LASU
W owym czasie Ziroodnerel zabawiała syna Alweryka czarami i magicznymi
sztuczkami i przez jakiś czas go to zadowalało. Potem jednak zaczął się zastanawiać, w
całkowitym milczeniu, gdzie też przebywa jego matka. Przysłuchiwał się wszystkim
rozmowom i długo nad nimi rozmyślał. W ten sposób mijały dni i chłopczyk dowiedział
się tylko, że jego matka odeszła, a mimo to nigdy nawet nie pisnął słowa o tym, nad
czym skupił myśli. Potem zrozumiał na podstawie tego, co powiedziano, lub nie
wypowiedziano w jego obecności, ze spojrzeń lub ze sposobu, w jaki nań patrzono czy
kiwano głową, że zniknięcie jego matki było czymś niezwykłym. Nie zdołał się jednak
dowiedzieć, na czym polegała owa niezwykłość, choć kiedy się nad tym zastanawiał,
najróżniejsze cuda przychodziły mu do głowy. Wreszcie pewnego dnia zapytał o to
Ziroonderel.
I chociaż czarownica posiadała nagromadzoną przez wiele stuleci wiedzę, lękała się
pytań wychowanka, i nie wiedziała, nad czym przemyśliwał od wielu dni. Dlatego mimo
całej swojej mądrości nie znalazła lepszej odpowiedzi niż ta, że jego matka poszła do
lasu. Gdy chłopiec to usłyszał, postanowił, że pójdzie do lasu, by ją odnalezć.
Teraz podczas spacerów z Ziroonderel przez małą wioskę Erl, Orion przyglądał się
ukradkiem kowalowi w otwartej kuzni, wieśniakom, którzy ich mijali lub stali w
drzwiach chat oraz kupcom przybyłym z daleka na jarmark, i w końcu rozpoznawał ich
wszystkich. A najlepiej poznał stąpającego cicho Threla i Otha o gibkich członkach, bo
obaj opowiadali mu o swoich podróżach, gdy spotykali się przypadkiem na wyżynie lub
w gęstym lesie nad wzgórzem zamkowym. Trzeba bowiem wiedzieć, że Orion podczas
krótkich spacerów z niańką-czarownicą uwielbiał słuchać opowieści o dalekich krajach.
Nad pewnym zródłem rósł stary krzew mirtowy, pod którym Ziroonderel siadała w
letnie wieczory, gdy tymczasem jej wychowanek bawił się na trawie. Spotykali wtedy
Otha, który wychodził na polowanie ze swoim niezwykłym łukiem; czasami przychodził
też Threl. I za każdym razem Orion zatrzymywał ich i prosił o jakąś opowieść o lesie. A
wówczas, jeśli to był Oth, kłaniał się Ziroonderel z lękiem w oczach i opowiadał
chłopcu o tym, co zrobił jakiś jeleń. A wtedy Orion pytał go dlaczego. Wówczas na
twarzy Otha pojawiał się dziwny wyraz, jakby łowca dogłębnie przypominał sobie
zdarzenia sprzed wielu lat. Po chwilowym milczeniu Oth podawał starodawną przyczynę
zachowania zwierzęcia, co wyjaśniało, w jaki sposób w Erlu powstał dany zwyczaj.
Jeżeli spotykali Threla, ten zdawał się nie widzieć czarownicy i pośpiesznie, cichym
głosem snuł opowieść o lesie, po czym ruszał dalej, nawet nie uchylając rąbka
tajemnicy, którą, jak wydawało się Orionowi, był przepojony ciepły wieczór. Threl
opowiadał o stworzeniach wszelkiego rodzaju, a jego opowieści były tak niesamowite,
że przekazywał je wyłącznie młodemu księciu, ponieważ, jak wyjaśnił, wielu ludzi nie
uwierzyłoby w ich prawdziwość. On zaś, ciągnął, nie chce, by uznano je za wymysł.
Jednego razu Orion przyszedł też do domu Threla, ciemnej chaty pełnej skór: na
ścianach wisiały futra najróżniejszych zwierząt  lisów, borsuków i kun, zaś stosy
skórek mniejszych mieszkańców lasu leżały w kątach. Dla chłopca ta ciemna chata
miała w sobie więcej niezwykłości niż jakikolwiek inny dom, który dotąd zobaczył.
Ale teraz była jesień i Orion i jego piastunka znacznie rzadziej widywali Otha i
Threla, bo w mgliste wieczory, gdy zimne powietrze wróżyło przymrozki, już nie
siadywali pod krzewem mirtowym.
A przecież Orion rozglądał się wokoło podczas krótkich przechadzek i raz zobaczył
Threla oddalającego się od wioski z twarzą zwróconą w stronę wyżyny. Zawołał do
myśliwego, który przystanął, nieco zmieszany, gdyż uważał, że za mało znaczy, aby
piastunka małego księcia zwróciła na niego uwagę, bez względu na to, czy jest
czarownicą, czy zwykłą niewiastą.
Wtedy Orion podbiegł do Threla i poprosił:  Pokaż mi las. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl