[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-%7łony nas czekają i dzieci... Czas wracać nad morze do Ciepłych Stawów, do pól naszych
i zagród. Stary Człowieku...
Mówił nieśmiało, jakby pytał raczej, a nie żądał, lecz w głosie jego i twarzy wyczytałem
mimo to niezłomne postanowienie.
I nagle zdjęła mnie ogromna żałość: ci ludzie przybyli tu ze mną i myślą teraz o powro-
cie, o rodzinach swych, o ojczyznie, do której tęsknią i którą wnet zobaczą - a ja?... Mój dom,
moja rodzina i ojczyzna tam - na niebie! ani mi do niej powrócić, ani żyć w niej kiedy, choć
przecież pewnie stokroć gorsza tęsknota żre mnie za nią niż tych ludzi za kawałkiem Księży-
ca nad brzegiem księżycowego morza! Zazdrość mnie ogarnęła.
- Wracajcie! - odparłem sucho.
- A ty? - zawołał Jan z najwyższym zdziwieniem i przerażeniem, cofając się o krok przed
zamaszystym ruchem mej ręki, którą mu wskazałem drogę na południe, i poglądając ku mnie
w górę.
- Ja zostanę tutaj. Wszakże wam mówiłem, biorąc was w drogę ze sobą, że odjeżdżam,
aby nie powrócić już nigdy...
- Tak - szepnął Jan - ale ja myślałem, że z czasem przecież... Tu nie jest dobrze dla lu-
dzi...
- Więc wracajcie. Ja zostanę.
Teraz nie odrzekł ani słowa. Pochylił tylko głowę, jakby ugodzony ciężarem w kark, i
odszedł szybko - do Ady! -pomyślałem od razu - po radę!
Jakoż nie omyliłem się. Po chwili przyszła księżycowa kapłanka. Byłem przygotowany
na jakąś śmieszną scenę z dodatkami tłumnych próśb, zaklęć, a nawet płaczu, w rodzaju tej,
która się odegrała przed wyruszeniem w drogę - jakież mnie tedy ogarnęło zdziwienie, gdy
Ada przyszła sama i cicha i nie pytając o nic ani prosząc, rzekła tylko:
-Zostajesz tutaj, aby patrzeć na Ziemię, Stary Człowieku?
Skinąłem głową milcząco.
- Ale tam nie odejdziesz jeszcze? - to mówiąc wskazała ruchem głowy Ziemię i leżącą
pod nią martwą księżycową pustynię.
Mimo woli spojrzałem w ową stronę i wtedy nagle zaświtała we mnie po raz pierwszy ta
myśl. że mógłbym się udać tam. na pustynię, którą przed pięćdziesięciu laty przebywałem z
towarzyszami, aby przynajmniej na krótki czas, nimbym umarł z wyczerpania, czuć się bliż-
szym Ziemi, mieć ją wprost ponad głową. Dzisiaj myśl ta owładnęła mną już niepodzielnie,
towarzyszy każdemu memu ruchowi i pozbyć się jej nie mogę, ale wówczas był to pierwszy
przebłysk zaledwie, który na razie wnet stłumiłem, sądząc, że jest to rzecz niemożliwa - jak
gdyby śmierć stała już u kresu możliwości i niepodobna było kupić tego, za co życiem trzeba
zapłacić.
- Tam nie odejdziesz? - powtórzyła kapłanka. Zawahałem się.
- Nie. Jeszcze nie.
- Więc... czy nie mógłbyś jeszcze powrócić z tymi biedakami nad morze? Oni tak pragną
mieć cię wśród siebie.
- Nie - odpowiedziałem ostro, widząc, że się już zaczynają prośby - zostanę tutaj.
- Jak ci się podoba. Stary Człowieku. Oni będą bardzo smutni, ale... jak ci się podoba, tak
zrobisz. Gdy wrócą sami, zapytają ich ci, co pozostali w domach: A gdzie jest Stary Czło-
wiek, na którego patrzyliśmy od dziecka? Oni zaś spuszczą tylko głowy i odpowiedzą: Opu-
ścił nas. Ale jak ci się podoba. Ostatecznie wiedzą, że jesteś gościem wśród nich i że przyj-
dzie czas, kiedy się będą musieli rządzić sami.
102
- Ty im zostaniesz i będziesz nimi rządzić. Nawet Jan cię słucha i poważa.
- Nie, ja nie zostanę z nimi.
Spojrzałem na nią zdziwiony, a ona po krótkiej chwili wahania schyliła się do moich ko-
lan:
- Mam prośbę do ciebie. Stary Człowieku...
- Mów.
- Nie odpędzaj mnie!
-Co?
- Nie odpędzaj mnie. Pozwól mnie zostać ze sobą.
- Ze mną tutaj? w Kraju Biegunowym?
- Tak jest. Z tobą w Kraju Biegunowym.
- Ależ dlaczego? cóż ty tu będziesz robić? Tam są twoi blizni, nad morzem!
- Ja wiem, ty nie jesteś mój blizni, bo ty jesteś z gwiazd dalekich, jak wiem, ale pozwól
mi...
Zamyśliłem się nad tą dziwną prośbą.
- Dlaczego chcesz pozostać ze mną? - spytałem wreszcie po raz drugi - tutaj nie jest do-
brze ani wesoło...
Ada pochyliła głowę i głosem stłumionym, głębokim, ale mocnym odpowiedziała:
- Bo ja cię kocham. Stary Człowieku. Milczałem, a ona po chwili ciągnęła dalej:
- Wiem, że to jest karygodna zuchwałość, gdy mówię do ciebie, że cię kocham, ale ja nie
umiem nazwać inaczej tego, co czuję. Rodziców moich już nie pamiętam prawie. Przypomi-
nam sobie tylko, że byli nieszczęśliwi. Na ciebie patrzę od dziecka i widzę w tobie wielkość
jakąś, jakieś światło, jakąś potęgę, coś, czego nie znam, ale wiem, że z gwiazd tu przyszło z
tobą.
Umilkła, a gdym zdumiony, wsłuchiwał się jeszcze w przebrzmiałe jej słowa, podjęła
znowu:
- A przy tym i ty byłeś nieszczęśliwy i taki samotny, samotny przez całe życie, jak ja. Nie
wiem, po co przyszedłeś z tej gwiazdy jaśniejącej na Księżyc... Tak chciałeś... Wiem, że ro-
bisz wszystko, co zechcesz, wystarczasz sobie i mnie nie potrzebujesz, ale ja ci chcę służyć i
być z tobą do ostatka. Nie odpędzaj mnie. Ty wielki, ty dobry i mądry!
To mówiąc schyliła się znowu do moich nóg i tak już pozostała z czołem na moich kola-
nach.
- A gdy zechcesz już odejść, powrócić do swej jaśniejącej na niebie ojczyzny - mówiła
znowu po niejakim czasie - to ja odprowadzę cię aż po kraniec tej wielkiej i martwej pustyni,
pożegnam i będę patrzeć jeszcze długo, długo za tobą. Stary Człowieku, aż mi znikniesz
sprzed oczu, a wtedy wrócę do ludzi nad morskim brzegiem i powiem im tylko: On już od-
szedł... Potem umrę.
Tymczasem, gdy tak mówiła głosem rozpływającym się w obcym dotąd u niej dla mnie
szepcie marzenia, księżycowi ludkowie, podkradłszy się już blisko, nadsłuchiwali jej słów z
zapartym oddechem, l nagle usłyszałem stłumiony głos Jana:
- Stary Człowiek odejdzie od nas... na Ziemię! A potem płacz. Dziwny, przejmujący, pół-
cichy płacz i szczególna! Zwykle drażnił mnie i gniewał płacz tych antropomorfów, a teraz,
nie wiem, czy to wobec wzruszenia, jakie wywołały we mnie niespodziewane słowa Ady, czy
wobec tej budzącej się myśli o ostatecznej podróży na pustynię pod świecącą się Ziemię:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]