[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Robicie zapasy prądu?  zdziwił się Szymek.
 Materia jest stanem skupienia energii. Potrafimy za pomocą tego rodzaju urządzeń
akumulować energię w postaci materialnej  wyjaśnił Ote.
Piotrek zastanawiał się, ile wyniesie rachunek za światło, ale nie powiedział tego głośno. Po
dwóch godzinach do kontaktu włączono pałeczkę Nija, Ote tymczasem stanął na środku pokoju, po
czym nagle zwinął się w kłębek i zniknął z oczu.
 Czarodziejska różdżka  szepnął Szymek, który wciąż jeszcze wierzył, że goście są
krasnoludkami. To, że przybyli z innej planety, wcale mu nie przeszkadzało. O pochodzeniu
krasnoludków nie wiadomo nic pewnego. Bajki powstawały przecież w czasach, gdy ludzie nie
przypuszczali, że istnieją inne planety i że mogą żyć na nich jakieś stworzenia.
Tymczasem Ote stał się na powrót widzialny. Kazał stanąć chłopcom przy drzwiach i skierował
koniec pałeczki na serwantkę, która nagle uniosła się pod sufit.
Szymek aż krzyknął z wrażenia.
 Ja też. Ja też chcę spróbować.
Ote wahał się, ale Piotr stanowczo zaprotestował.
 Nie wolno mu tego dawać do ręki, bo rozwali chałupę!
Szymek zrobił obrażoną minę, ale nie nalegał dłużej, przypomniała mu się bowiem bajka o
uczniu czarnoksiężnika, a poza tym liczył, że w przyszłości uda mu się namówić Nij a, by nauczył
go jakiejś z łatwiejszych sztuk czarnoksięskich.
Odtąd przy każdej okazji odbywał się potajemny pobór mocy, co Piotrek nazywał
 wampirowaniem . Dzięki pozyskanej tym sposobem energii czuli się w pokoju znacznie
bezpieczniej. Gdy jeden z kosmitów pobierał prąd, drugi przytrzymywał drzwi, na wypadek gdyby
matka chłopców usiłowała wtargnąć do pokoju niespodziewanie. Umówiony sygnał stanowiło
szybkie stukanie paznokciami. Zdarzyło się raz, że matka zwróciła uwagę na gwałtowne ewolucje
licznika. Na szczęście Piotrek był w pobliżu i zdołał ostrzec przyjaciół. Odtąd wampirowanie
odbywało się w póznych godzinach nocnych.
Po kilku chłodniejszych dniach wróciły upały. W ogrodzie trudno było wytrzymać, zaczęli więc
odbywać długie wycieczki w cienistym lesie albo przesiadywali nad jeziorem, gdzie mogli znalezć
ochłodę brodząc w płytkiej wodzie.
Matkę początkowo niepokoiły te eskapady, ale że chłopcy wracali zawsze punktualnie i nie
zdarzyło im się zabłądzić, z czasem nabrała do nich zaufania. Nie minęły jeszcze dwa tygodnie,
odkąd tu przybyli, a ona odpoczęła jak nigdy w życiu.
51
 Całe szczęście, że nie ma wiatru , pomyślał Piotrek odbijając od brzegu. Kajak był lekki, a ich
dwuosobowa załoga stanowiła niewielki balast. Wiatr na pewno rzuciłby ich na trzciny. Po
wielodniowym molestowaniu udało się wreszcie namówić matkę, aby pozwoliła chłopcom na
samodzielną wyprawę składakiem. Piotrek miał kartę pływacką i niezle radził sobie z wiosłem. Dla
Szymka udało im się pożyczyć kamizelkę ratunkową. Musieli obiecać, że będą płynęli tuż przy
brzegu i że wrócą punktualnie na obiad.
Kajak należał do profesora i cały poprzedni sezon przeleżał złożony na strychu. Chłopcy uznali
to za przejaw niezwykłego marnotrawstwa. Potencjał przygód i sportowych emocji tkwił
bezużytecznie okrywając się kurzem. Dobrze, że profesor wspomniał, że mogą z niego korzystać.
Płynęli wzdłuż rozległego pasa trzcin. Mieli zamiar dotrzeć na przeciwległy lesisty brzeg i tam
urządzić sobie na polanie coś w rodzaju pikniku. Przez środek jeziora było znacznie krócej, ale
Piotr postanowił skrupulatnie wypełnić dane matce przyrzeczenie. Zresztą przy trzcinach było
znacznie ciekawiej. W płytkiej wodzie pływały ławice ryb, a w szuwarach spotykali leśne ptactwo.
Kosmici usadowili się wygodnie na kamizelce Szymka, której miękkie prostokątne komory
znakomicie nadawały się dla nich do siedzenia. Od brzegu byli niewidoczni, przesłaniały ich
trzciny, od żeglujących po jeziorze jachtów dzieliła ich spora odległość, nie musieli więc ukrywać
się i rozglądali się z ciekawością zadając przy tym wiele pytań.
Kajak sunął cicho po gładkiej tafli wody, słychać było tylko spadające z wioseł krople.
Spłoszone łyski zmykały przed dziobem śmiesznie przebierając łapami po wodzie, nad łąką
majestatycznie krążył jastrząb.
Gdy przepłynęli kilkaset metrów, powierzchnia jeziora zmarszczyła się. %7łagle odległej dotąd
omegi wypełnił wiatr i jacht zaczął zbliżać się do nich nabierając szybkości. Drobne fale
postukiwały o burtę kajaka.
 Złazić, zieludki!  zakomenderował Szymek.  I nie wystawiać nosa! Powiem wam, jak
odpłyną.
Nie trzeba im było tego powtarzać dwa razy. Ukryli się w dziobowej części kajaka i czekali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl