[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ska, by na wypadek szturmu bronić miasta59. Miało ono do pomocy
kilka tysięcy kosynierów i członków Gwardii Miejskiej.
Nikt nie wątpił w szczęśliwe zakończenie sprawy. Krukowiecki,
chwilowe bożyszcze narodu, zapewniał o tym  choć wiedziano,
iż Paskiewicz ze stu siedemdziesięcioma tysiącami żołnierzy60 mógł
w każdej chwili przypuścić szturm. Najrozsądniejsi nawet ludzie
ani przez chwilę nie wątpili w swoje bezpieczeństwo, gdy władzę
sprawował Krukowiecki, znali bowiem dobrze jego geniusz i
pomysłowość. Ale wypowiedzi ich zdradzały, że znali dobrze i jego
serce, mówili bowiem, że  po zwycięstwie powinien zawisnąć,
można bowiem mieć pewność, że tylko złe koniunktury uczyniły z
niego przyjaciela Polski, a po zwycięstwie użyje swego geniuszu
dla ucisku rodaków w równym stopniu, jak teraz używał go
przeciwko wrogowi".
W mieście znajdowało się około dwudziestu tysięcy jeńców
rosyjskich (liczba bliska liczbie sił zbrojnych w Warszawie).
Używano ich do usypywania szańców i redut, zajęcie to nie
wydawało im się zapewne zbyt interesujące. W mieście było jednak
znowu spokojnie, ulica Franciszkańska ze swymi żydowskimi
sklepikami pełna była znowu ruchu i życia, a oddziały wyruszały i
powracały ze służby, w czasie której pełniły warty i strzegły
więzniów.
Warszawa przedstawiała znów obraz spokoju. Rozrywki i przy-
jemności wtargnęły do codziennego życia. Cisza owa
przypominała ciszę przed burzą, a zważywszy, że pod miastem
stało sto siedemdziesiąt tysięcy żołnierzy, którzy czekali tylko na
to, by zacząć mordować i palić, mieszkańcy zaś miasta zdawali się o
tym wogólę nie myśleć, przypominało to zabawę dziecka
igrającego z mieczem zawieszonym na słabym włosie tuż nad jego
głową.
Pomiędzy oficerami i żołnierzami panowały niezwykle swobodne
stosunki. Bezwzględne posłuszeństwo nieodzowne w armii
obowiązywało tylko na służbie, przymus i różnice w randze po
służbie znikały. Często widywało się, jak oficer zapraszał żołnierza
do wspólnego posiłku z tego samego talerza, gdy ten przychodził z
raportem lub rozkazem w czasie jedzenia. Była to dość częsta w
Polsce oznaka przyjazni.
Obydwaj nadstawiali swe życie i szczęście dla tej samej sprawy, i
tak jak żołnierz nie walczył dla swego żołdu, tak i oficer nie
walczył dla awansu. Obydwaj mieli przed sobą ten sam cel 
pragnęli ze starych okruchów stworzyć własnym wysiłkiem nową
Polskę.
Odlewano w tym czasie armaty i wypróbowywano je. Metal był
pochodzenia rodzimego, wykopywano go w kopalniach lub
zabierano z wież kościelnych, na których wisiały dzwony. I tak
niosły one śmierć i zniszczenie wśród wroga, zamiast wzywać go
do modlitwy.
Magazyny w mieście były doskonale zaopatrzone, lecz by jeszcze
pewniej uniknąć głodu zakazano sprzedaży żywności, otrzymywa-
nej in natura. Nie zanosiło się na głód, grozba ta wydawała się dość
odległa, bowiem chociaż prawobrzeżna Warszawa była całkowicie
splądrowana przez wroga, lewy brzeg dostarczał stolicy
wystarczających zapasów żywności. Musieliśmy być posłuszni
rozporządzeniom dotyczącym gromadzenia żywności i zaczęliśmy
suszyć nasze racje mięsa i krajać bochny chleba. Przy suszeniu
chleba odkryliśmy dopiero wszystkie te trociny, słomę i groch, z
którego zostały zrobione, gdy bowiem sypkie składniki wyschły,
te, które były zbite razem, zaczęły się wyraznie zarysowywać na
brunatnym sucharku jak płaskorzezba. Johan Hjelm (nasz fiński
ordynans), który opowiadał, iż prowadził gospodarstwo na plebanii
w Finlandii, potrafił także z powodzeniem prowadzić nasze małe
gospodarstwo. Wietrzył, gromadził i suszył żywność z troską, jak
się okazało, niepotrzebną, bowiem gdy przygotowania zostały
zakończone, pojawili się Rosjanie obdarzeni wilczym apetytem,
przynosząc niemały zaszczyt gospodarstwu.
Przebywaliśmy w tym czasie często w towarzystwie młodego
wojskowego z Poznania nazwiskiem Chłapowski61, który był krew-
nym hrabiny von Engestrom, małżonki Jego Ekscelencji kanclerza
von Engestrom62, i z tego powodu uważał się po trosze za krewnego
każdego Szweda. Opowiadał, iż szyderstwo płci pięknej zmusiło
wielu Poznaniaków do wstąpienia do Wojska Polskiego, bowiem
młodzieniec, który nie chciał walczyć o wolność, dostawał
najczęściej w prezencie od swej panny parę nóg zajęczych. Jechał
więc, by pokazać, że nie zasłużył na taki prezent. Neutralność
pruskiego rządu szybko się poróżniła z płcią piękną która choć
zajęta tamborkiem i zajęciami domowymi, opowiedziała się po
stronie wolności i nie robiła sobie nic z rządowego dekretu
zapowiadającego, że  kto by to nie był, Prusak czy cudzoziemiec z
urodzenia, gdyby się ośmielił zbliżyć do polskiej granicy poza
wyznaczonymi miejscami kwarantanny, będzie, o ile zostanie
złapany, osadzony w więzieniu lub ukarany jeszcze surowiej,
zależnie od okoliczności". Rozporządzenie to, które sami
czytaliśmy w Warszawie, zamieszczone także było w pruskiej
 Gazecie Rządowej" z dodatkiem mówiącym, iż straż graniczna
miała prawo strzelać do każdego, kto by zbliżył się na odległość
strzału.
Tak więc ani Poznaniacy, ani my nie mogliśmy spodziewać się
przyjaznego przyjęcia w Prusach, gdybyśmy zostali zmuszeni do
wkroczenia tam.
Decydujący dzień był coraz bliżej i rosła też wśród narodu wiara [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl