[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ogłupienia, albo dlatego, że ta myśl bardzo przypadła mu do gustu - zapamiętał tę historię opacznie i w
sumie na niekorzyść Charleya.
Charley czuł z tego powodu zakłopotanie, ale już kilka dziesięcioleci wcześniej podjął decyzję, że nigdy nie
będzie zaprzeczał don Corradowi. Gdy ktokolwiek uznawał, że cała ta sprawa jest świetnym żartem, Charley
łamał mu rękę w łokciu. Charley Partanna był graczem zawsze postępującym według raz ustalonych reguł.
Był osobnikiem rosłym i napakowanym jak wóz do przeprowadzek. Jego twarz przypominała blok betonu,
na którym firma wynajęta do robienia graffiti na wagonach nowojorskiego metra wymalowała grube brwi,
małe oczka, mięsisty nos i prostą kreskę ust. Jego niezbyt piękne, a nawet wręcz paskudne zęby nadawały
mu taki wygląd, jakby wiecznie mełł w ustach kawałki roqueforta. Na pierwszy rzut oka mogło się
wydawać, że był bezlitosnym twardzielem, ale w istocie była to aparycja „nabyta". Charley trenował groźny
wygląd i rzucanie złowrogich spojrzeń, odkąd skończył dziesięć lat. Często pracował nad tym przed lustrem
w sypialni ojca, które dawniej było lustrem matki - tej, co już od dawna żyła między aniołkami.
Charley nie był aż taki twardy, przynajmniej nie w tym sensie tego słowa, który kojarzy się z brakiem uczuć.
Był człowiekiem organizacji i wiódł życie według niepisanych zasad, które wpoił mu ojciec. Zawsze
wykonywał rozkazy w najdrobniejszych szczegółach. Po tym, jak sprawdził się w robocie przy Gun Hill
Road na Bronksie w wieku lat trzynastu (a danie mu zlecenia było jedynym sposobem, jaki rodzina Prizzich
znalazła na sprzątnięcie Małego Phila Terrone), z każdym rokiem stawał się coraz bardziej precyzyjnym
wykonawcą rozkazów. Kiedy skończył siedemnaście lat, został członkiem fratellanzy. Odkąd zmarła jego
matka, mieszkał i jadał z ojcem, słuchał ojca i mówił tak jak ojciec, a jako że jedyną sprawą, która
interesowała ojca, była rodzina i jej interesy, ona właśnie stała się życiem Charleya.
Również od ojca nauczył się operować liczbami. Obaj Partannowie potrafili czytać bilans, jakby to był
„McGuffey's Reader", albo tak jak Leopold Stokowski, leżąc w hamaku, przegląda partyturę Paganiniego.
Od matki Charley nauczył się sztuki gotowania i utrzymywania domu w czystości. Kiedy don Corrado
wycofał się j z czynnej działalności, jego syn Vincent został szefem, Charley zaś jego prawą ręką i
oficjalnym vindicatore rodziny.
Sumienność i przywiązanie do służby sprawiły, że został szefem, gdy Vincent, łotr nad łotrami, zarobił
kulkę. Charley był surowy, ale uczciwy, bo tak nakazują wszelkie podręczniki kierowania zespołami. Poza
tym jego postawa - nie wspominając o dawnych wyczynach - sprawiała, że każdy capo i szeregowy żołnierz
rodziny robił pod siebie ze strachu na jego widok.
Charley nie był może błyskotliwy, trudno też by go nazwać typowym człowiekiem akcji - myślał wolno, lecz
nieustannie. Zanurzony w amerykańskiej kulturze, pełnej sycylijskich mores, znalazł swoją filozofię życiową
na stronicach czasopism dla kobiet, które z początku czytywał w poszukiwaniu porad domowych, a potem
dla ich niezmierzonej mądrości. Nie był szczególnie pomysłowy, za to wykonywał polecenia z bezmyślną
precyzją podpułkownika piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych. Mogło zdarzyć się tak, że sama (lekko
przesadzona) reputacja egzekutora co najmniej sześćdziesięciu siedmiu wrogów rodziny czyniłaby go
atrakcyjnym dla kobiet, lecz mylił się ten, kto sądził, że taka jest prawda. Otóż kobiety pragnęły Charleya,
bo był czułym romantykiem, a przy tym miał opinię bezbłędnego wykonawcy. Niewykluczone, że właśnie ta
kochliwość Partanny juniora, w młodości objawiająca się gotowością do spełniania pragnień wszystkich
kobiet, które próbowały zdobyć jego serce, zmusiła Maerose do tak długotrwałej walki o zawarcie związku
małżeńskiego. Osiem razy traciła Charleya za sprawą konkurentek (tylko o tylu wiedziała) podczas
dziewiętnastoletniej bliskiej znajomości. Podobne przejścia złamałyby serce mniej odpornej kobiecie, ale
teraz, gdy Charley był już zmęczony ciągłymi romansami i wiecznie zajęty sprawami tak złożonymi jak
prowadzenie ulicznych operacji rodziny Prizzich i gdy dziadek wydawał się przychylnie nastawiony i gotów
do podjęcia ostatecznej decyzji w wiadomej sprawie, Maerose wiedziała, że nie będzie lepszej chwili na
zawarcie małżeństwa.
Rozdział 11
O ósmej trzydzieści jedenastego lipca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego roku - a był to, jak
wyjaśniła im Amalia Sestero, dzień świętego Gomera, patrona rękawiczników i broniącego ludzi przed
przepukliną - Angelo i Charley Partanna stawili się na wezwanie w domu don Corrada. Kobieta
poprowadziła ich schodami do wielkiego pokoju, zapukała i otworzyła drzwi, po czym się oddaliła. Don
Corrado w zamyśleniu skinął ręką, nie przerywając swego ulubionego zajęcia: śledzenia drzew
genealogicznych szlachty sycylijskiej, począwszy od inwazji arabskiej, a skończywszy na lądowaniu
amerykańskich żołnierzy na zachodnim krańcu wyspy podczas drugiej wojny światowej. To ostatnie
wydarzenie walnie przyczyniło się do odrodzenia Honorowego Towarzystwa, które wcześniej zostało niemal
doszczętnie rozbite przez włoskie władze.
- Wejdźcie, wejdźcie! - zawołał przyjaźnie, po czym zapomniał o swych gościach na całe dwadzieścia
minut.
Angelo Partanna zapalił cygaro. Charley przyglądał się przez okno, jak dwaj smarkacze rabują na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl