[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nielekką. Astrologia, te rzeczy. Suń się, ksiądz idzie.
Drugą rozmowę przeprowadził przez telefon, po powrocie do domu.
- Janos?
- Spokojnie, dobre wieści mam.
- No słucham.
- Z von Faulnisem nie będzie problemu, Berlin to tuszuje, nie chcą afery. Przyjechał,
umarł, koniec, sprawy nie było. To ich wewnętrzne perturbacje, akurat dla nas szczęśliwe.
- %7ładnego śledztwa?
- %7ładnego. Zresztą i tak byłbyś poza podejrzeniami.
- O?
- Zanim zabrali ciało, Geider-Miiller zlecił sekcję i po tej sekcji definitywnie
odechciało im się spekulacji. Otóż, wyobraz sobie, kroją go, otwierają mu klatkę piersiową... i
co widzą?
- No co?
- Ano nic!
- Jak to: nic?
- Nic! Mówię przecież: nic. Pustka. Zero.
- ???
- On tam w środku nic nie miał! Ani serca, ani płuc, ani jelit, ani w ogóle niczego.
Pytanie zatem nie jest o to, w jaki sposób on umarł, ale w jaki sposób żył. Ciężko oskarżyć o
zabicie trupa, chociażby to było atrapowe oskarżenie i sprawa ukartowana. Coś takiego nie
przejdzie nawet w Guberni. Von Faulnis nie żyje, bo nie może żyć. Gdyby nie setki
świadków, wątpiliby nawet w to, że przyjechał tu o własnych siłach. Z medycznego punktu
widzenia on od początku był chodzącym trupem. - W balona mnie robisz.
- No wiesz!
- No jak to, co za bajki...
- %7ładne bajki!
- Ale ja śniadanie z nim jadłem! Pożarł przy mnie pół kilo sałatki! To gdzie on to
sobie wrzucał? W gębę, a potem przelatywało mu prosto do tyłka? Co, wylali może tam z
niego podczas sekcji flaszkę bordeaux? A że oddychał, to sam widziałem. Przecież
rozmawiałem z nim! Ty zresztą też! Proszę cię bardzo, Janos, wydaj choć pół dzwięku, nie
wciągając przy tym powietrza do płuc!
- A czego ty, do cholery, chcesz ode mnie?! Ja ci tylko przekazuję wyniki sekcji! Nie
ja go kroiłem! Specjaliści raport napisali. Mam go przed sobą i stoi tu jak byk...
- Dobra już, dobra, przepraszam.
- Mhm. Jest też druga wiadomość. Pamiętasz, rozpytywałeś się o jakiegoś %7łyda, na
którego pół roku, rok temu byłby specjalny nakaz.
- No i?
- Mam na liście kilkadziesiąt osób. Tak jak chciałeś, wykluczyłem tych, którzy dotąd
trafili na przesłuchania, a także niewykształconych, co to ani me, ani be. Zostało dziewięć
pozycji; na jedną z nich - chodzi mianowicie o niejakiego Szymona Sznica - wystawiła
zlecenie właśnie Ahnenerbe, za pośrednictwem berlińskiego Gestapo. Zadzwoniłem do nich,
ale to straszna biurokracja, zaczęli mnie odsyłać jeden do drugiego, i w końcu wyszła z tego
taka kołomyja, że zaczęło wyglądać, jakby Sznica zażyczyła sobie do tego muzeum, czy co to
ma być, jakaś nigdy nie istniejąca jego sekcja. Pieczątki są, podpisy są, wszystko jest, tylko
nie ma realnego zleceniodawcy. Zbitek cyfr i liter: podwydział podwydziału podwydziału
jakiegoś innego podwydziału, który sam już znajduje się gdzieś na manowcach hierarchii
instytutu. Niczego więcej się nie dowiedziałem, bo nagle wszedł mi na linię wściekły generał,
o którym w życiu nie słyszałem, i zaczął się dopytywać, czego też chce od Ahnenerbe
Standartenfuhrer intendentury Waffen-SS z jakiegoś zadupia w Guberni.
- No cóż, zawsze to coś. Aha, co się tyczy owych nieścisłości w dokumentach, które...
- Tak?
- Zająłem się już tą sprawą.
- Dzięki. Wielkie dzięki. Kiedy będziemy się mogli spotkać?
- Trzydziestego. Przedzwoń wcześniej do firmy. Muszę już kończyć.
Przerwał rozmowę drugą, by móc rozpocząć trzecią.
- Janek?
- Mhm?
- Powiedz mi.
- A gdybym dał ci słowo...
- Nie.
- To są brudne sprawy; sama byś wolała...
- Naprawdę nie ma znaczenia, co ja bym wolała. Muszę już wiedzieć.
- Tak.
- A więc?
- Był tu pewien Niemiec. Esesman z Berlina. Szantażował mnie i Janosa. Nie żyje już.
- Czy...
- Nie, nie.
- Ja przecież czuję, że się wykręcasz.
- Prawdę ci powiedziałem.
- Wierzę. Ale to nie o to chodzi. Nie chodzi nawet o tamten dzień.
- Nie rozumiem.
- Proszę cię.
- O co mnie prosisz?
- %7łebyś się wycofał.
- Z czego? Z interesów?
- Ja... nie wiem. Jest coś takiego... Myślisz, że nie widzę? Próbujesz przede mną
ukryć... Przyznaj się!
- Co niby próbuję ukryć? Mhm?
- Nie wiem!
- Uspokój się.
- Jestem spokojna. To wszystko przez ten dom. Nie powinniśmy się tu byli
przeprowadzać.
- Być może.
- Nie być może, tylko na pewno! Czy ty wiesz, że Konrad wciąż myszkuje po strychu?
Jeszcze następnego trupa znajdzie. No, co się śmiejesz? To nie jest śmieszne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]