[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiele do zrobienia. Nadal ma siłę, której do tego potrzeba, zarówno w
rękach, jak i w głowie. Prowadzi skalpel pewniej niż kiedykolwiek
przedtem. Przy porodzie wyczuwa problemy, zanim się jeszcze pojawią. I
nikt nie potrafi tak jak Johanna z Vildegard przygotowywać mikstur i
proszków, które łagodzą i choroby piersi, i bóle brzucha.
I powinna zobaczyć, że Benjamin osiadł w bezpiecznym porcie. Gdy
tylko skończy naukę, za jakieś dwa, trzy lata, wtedy zastąpi ją w
prowadzeniu dworu. Ona będzie dysponować tylko szpitalem i
budynkami, które wznieśli dla opieki nad chorymi. On przejmie całą
ziemię, łąki i lasy, i górskie pastwiska. Może zbudować dla siebie
oddzielny dom w obejściu albo skorzystać z propozycji wuja Karla i
przenieść się do Oppdal. Stary jest wciąż jeszcze bardzo rześki i mógłby
długo prowadzić to swoje pustelnicze życie, ale dla ziemi stracił wszelkie
zainteresowanie.
Benjamin znajdzie sobie zarządców, sam będzie siedział i rzezbił
różne piękne rzeczy, będzie je sprzedawał po dobrych cenach.
Oczywiście, wszystko się ułoży. Może Benjamin znajdzie też sobie
żonę mimo stanowczych ostrzeżeń Remmermanna. Te rady doprowadzają
ją do płaczu. Choroba jest okrutna, to prawda. W głębi duszy jednak
Johanna była przekonana, że nawet gdyby wiedziała więcej, to i tak nie
wybrałaby inaczej. Co tu jest do wiedzenia?
%7łe być może sprowadzi się na świat potomstwo, które umrze?
Tak, wszyscy o tym wiedzą. Z tym trzeba żyć.
Westchnęła ciężko. Ułożyła ręce na kołdrze. Przymknęła oczy,
starała się rozluznić twarz.
Gdyby tylko potrafiła kontrolować własne ciało, zmusić mięśnie do
spokoju, to z pewnością sen by przyszedł.
Zmagania trwały już co najmniej godzinę. Słyszała, że zegar Karla w
izbie uderzył dziesięć razy, to była ostatnia rzecz jaką Johanna
zapamiętała.
List od matki był radosną niespodzianką, w dodatku przyszedł w
samą Wigilię. Benjamin umościł się w kącie pokoju, który był jego
mieszkaniem. Majster i jego pomocnik dostali tylko dla siebie oddzielną
izbę w budynku położonym niedaleko stajni. Sam główny dom mieszkalny
mogli dotychczas podziwiać jedynie z zewnątrz. Natomiast ogród różany
znali wyłącznie z opisu, śnieg bowiem leżał tam głęboki po kolana,
brunatne gałązki sterczały tu i ówdzie i wcale nie wyglądały pięknie.
Będą tu pracować co najmniej przez pół roku, powiedział majster.
Benjamin będzie więc miał okazję do woli nawąchać się róż w ogrodzie
baronostwa.
Czekał z otwarciem listu, aż inni ułożą się na spoczynek. Była noc
wigilijna, ale w izbach czeladnych nie obchodzono jej zbyt uroczyście.
Zwierzęta dostały wieczorem owies, konie w stajniach lśniły pięknie
wyczyszczone. Nawet kurom dano do dziobania owsianą kaszę. Parobcy
jednak musieli się zadowolić miską gorącej zupy i podpłomykami z
masłem, popijanymi cieniutkim piwem.
Benjamin pamiętał świąteczne wieczory w Vildegard, gdzie służba
siadała do stołu w izbie razem z gospodarzami.
No cóż, co kraj, to obyczaj. Szczerze mówiąc, nie cierpieli nędzy.
Wprawdzie izba czeladna była stara i ciągnęło porządnie przez dziurawe
ściany, ale nie brakowało drewna do palenia w małym żelaznym piecyku.
Dostali też dobre materace, a nawet pierzyny wypchane ptasim
pierzem. Tego to się już naprawdę nie spodziewali!
Majster jednak narzekał. Uważał, że to oznaka braku szacunku, że
nie zaproszono ich do powozów, które tego dnia wiozły zarządcę majątku i
jego rodzinę szeroką aleją do kościoła. Oni musieli iść tam na piechotę,
chociaż pokojówki i inne wyżej postawione służące otrzymały miejsca w
powozach.
Benjamin się tym nie przejmował.
Był syty i nie marzł, zaś wysokie krzesła, które rzezbili dla
baronostwa były najpiękniejszą rzeczą, jaka kiedykolwiek powstała pod
jego nożem.
Majster był z tego zadowolony.
I matka pisała serdecznie, jak bardzo jest z niego dumna.
Pytała też, czy wkrótce wróci do domu. Minęło już pół roku, a
przecież nie jest to tak daleko, żeby nie mógł znalezć sobie jakiejś łodzi,
która by go podwiozła, choćby na kilka dni... Z trudem przełknął ślinę.
Czytał dalej. Marszczył brwi w miejscu, gdzie Johanna pokrótce
opowiadała, że Ingalill wyszła za mąż za Gjerta Storlendet, a Reina po
weselu pojechała do Meisterplassen, ponieważ była narażona na
nieprzyjemności ze strony tych ludzi .
Opuścił list na kolana.
Czuł drżenie w piersi.
O co to chodzi? Czy ktoś skrzywdził jego siostrę? Ludzie ze
Storlendet? Czyżby wesele skończyło się bójką na noże, tak jak to często
bywa, kiedy spotkają się krewni ze swoimi zadawnionymi pretensjami i
popiją porządnie?
Nie, matka wyraziłaby się inaczej, gdyby ktoś został ranny.
Ale to chyba bardzo nieprzyjemne dla niej widzieć, że córka Heleny
przeszła na stronę wroga.
Ta wariatka! Nigdy jej nie lubił. Podstępna i wyrachowana, nawet jej
słodka buzia z wdzięcznymi piegami nie była w stanie tego pokryć.
Czytał dalej.
A więc to tak, Dominikus z Dosen nie żyje. A nowy pastor wdał się
w sądy ze swoim sąsiadem. Harald Fortun omal nie stracił nogi przy
wyrębie drzewa. A młoda pani Jorgina Hjellen, która razem z nim
przystępowała do konfirmacji, urodziła już pierwsze dziecko.
Matka opisywała też pełen temperamentu atak Astrid na tego starego
dziada, który nieustannie próbował ją uwodzić, pisała o tym, że Emmi
wprawiła wszystkich w zdumienie, kiedy przebrała się w stare świąteczne
ubranie Raviego, przewiązała włosy kolorowym jedwabnym szalikiem i
włożyła na głowę męski kapelusz. Aurora...
Nareszcie jest i o niej, wstrzymał oddech i czytał.
Aurora ma się dobrze, pisała matka, nie będzie z nią chyba więcej
zmartwień. Odkąd Reina wyjechała, Aurora spędza czas przeważnie ze
swoją matką i z Emmi, podczas gdy Diana stara się jak może, by nakłonić
ją do uśmiechu.
Niech mi Bóg wybaczy, ale ja nie rozumiem tej dziewczyny. Jest w
niej coś bardzo delikatnego i obcego, pojęcia nie mam, co z niej wyrośnie.
Wygląda na to, jakby bała się ludzi. Coś się musiało stać, coś więcej niż
wydarzenia, na które była narażona podczas nocy świętojańskiej .
Benjamin jęknął boleśnie.
Jakże chętnie położyłby teraz głowę na kolanach matki i opowiedział
jej wszystko dokładnie. Płakałaby na pewno razem z nim. I otrzymałby jej
wsparcie dla podjęcia niełatwej decyzji.
Ale to niemożliwe. Benjamin jest mężczyzną. Jest prawie dorosły.
Nie może już więcej przytulać się do mamy, żeby się wyżalić.
Ona będzie jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Może zrobić coś całkiem
nieoczekiwanego. Wiedział, że właśnie tego nienawidzi, najgorzej się
czuje, kiedy widzi czyjś ból, a nie może mu pomóc.
Głęboko wciągnął powietrze i czytał dalej. Ale wodził spojrzeniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]