[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ten chłód uspokajał Reinę.
Słyszała, że Benjamin i Rafael rozmawiają ze sobą półgłosem.
Widocznie Benjamin wyjaśniał niezwykłe zdolności swojej siostry.
Nie protestowała, Benjamin nie nadużywa słów. Skoro ma tyle zaufania do
Rafaela, to niech mu powie i to.
W końcu krew przestała się w niej burzyć. Odetchnęła zadowolona i
ułożyła się do snu.
W głębi duszy wiedziała, że właściciel hotelu będzie się martwił, ale
było już za pózno, żeby wracać. %7ładna siła na świecie nie zmusiłaby
umęczonego ciała Reiny, by się podniosło i przebyło po nocy drogę do
hotelu.
Poza tym podobało jej się tu, w otoczeniu tych solidnych głazów.
Podobało jej się to tajemne pomieszczenie pod ogromną górą, od początku
wyczuwała, że tutaj już dawniej przestraszeni ludzie odzyskiwali spokój.
Jutro...
Westchnęła. Czuła rękę brata na czole.
Teraz powinna zasnąć. Teraz te straszne siły, które szalały w jej
głowie, powinny ją na jakiś czas opuścić.
Uświadomiła sobie, że jej towarzysze także układają się do snu,
Benjamin tuż przy niej, a Rafael na skraju okrycia, na którym leżała.
Zasnęli wcześniej niż ona.
Znowu była sama, a przez to stała się łatwiejszą ofiarą.
Obrazy wciskały się pod powieki, za każdym oddechem
wyrazniejsze, w końcu nie mogła już zachować normalnego wyrazu
twarzy. Odsunęła się od brata, na czworakach przeszła pod ścianę groty.
W sposobie, w jaki obrazy przepływały przez jej głowę, nie było niczego
nowego. Przywykła też do tego, że musi walczyć z własnym rozsądkiem,
by zaakceptować to, co się z nią dzieje.
Obrazy były bardzo jasne, a zarazem jakieś bardzo dalekie.
Widziała siebie jako pannę młodą. Widziała, że ktoś wpiął białe
kwiaty w jej rozpuszczone włosy, że te włosy są bardzo długie, spływają
jej po plecach, sięgają aż do ziemi. Po raz pierwszy w wizji widziała
siebie, a nie pogrążyła się chyba za bardzo w świecie zwidów, bo mogła
się temu dziwić.
Słyszała jakąś niebiańską muzykę, podzwaniające dzwoneczki, harfy
tak wspaniale nastrojone, o takim głębokim dzwięku, że w porównaniu z
tym brzdąkanie pastorowej wydawało się śmieszne. Słyszała śpiew, ale nie
widziała żadnych ludzi.
W ogóle nikogo tam nie było, z wyjątkiem Arilla, który szedł jej na
spotkanie. Kiedy poczuła wielkie, wszechogarniające szczęście, zwróciła
leciutko głowę w prawo. I tam dostrzegła spokojną twarz swego ojca.
Czuła jego rękę na swoim ramieniu. Czuła, że drugą rękę ojciec wyciąga
do Arilla. Uśmiechał się do niej, ale bardziej to czuła, niż widziała. Była
szczęśliwa. Chciała iść do Arilla, spojrzała w dół na swoje stopy. Nie
zobaczyła niczego, widocznie nie miała stóp. W rękach trzymała kwiaty,
czuła ich ciężki, duszny zapach.
Ale nie miała rąk.
Ojciec przyglądał jej się trochę zasmucony. Potem pocałował ją, ale
nie miał ust, a ona czuła jego pocałunek, ale nie miała skóry, w końcu
usłyszała, że ich serca łączą się w jedno, biją tym samym rytmem.
Ale nie mieli serc. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl