[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zachowania, a nie Sam Farley?
- Jestem pewna.
- I? - Buck przybrał niewinny wyraz twarzy. - Jak się
czuje nasz przybysz?
- Wystarczająco dobrze, ażeby powiedzieć Edowi Pi-
nyonowi, że jest ze mną umówiony na wieczór.
- Co? - Buck uderzył gipsem o biurko.
- Zabrałam go z autostrady, na której próbował zatrzy-
mać jakiś samochód i dostać się do urzędu.
- Nie powiesz mi chyba, że będzie się upominał
o dom?
- Nie wiem, Buck. Wygląda jednak na to, że nie spie-
S
R
szy mu się z odjazdem. Nie wiem, co o tym myśleć. Oto
kopia testamentu Mamie.
Podała ją ojcu i wyszła do holu, aby uniknąć pytań. Na-
dal była zła na Bucka za to, że chciał ją związać z Edem.
- Ktoś wrzucił przez otwór na list dwie koperty
zawierające rachunki za wodę. Andrea sprawdziła
wysokość sumy i przygotowała pieniądze.
- Wszystko jest w porządku. - Głos Bucka doszedł
z sąsiedniego pokoju. - Nieważne prawo jazdy. Metryka
urodzenia stwierdza, że ojcem jest Granger Farley, miej-
sce urodzenia - nieznane. Nazwisko brzmi znajomo.
Andrea zgasiła światło i wróciła do biura.
- Myślę, że nie musimy się martwić o ojca Sama. Sam
otrzymał nazwisko Farley, ponieważ jego matka była
zafascynowana przystojnym gwiazdorem filmowym z lat
pięćdziesiątych. On nie zna swojego prawdziwego ojca.
- Widzę, że mieliście bardzo poufałą rozmowę. Czy
sądzisz, że zapłaci podatki?
- Nie, nie sądzę. - Usiadła na ławie przy drzwiach
i wachlując się obserwowała małego czarnego pieska,
który lizał resztki lodów leżące na chodniku.
- Skąd ta pewność, Andy?
- Przybywa pieszo do miasta, niosąc cały swój doby-
tek na plecach. Mówi, że jest cieślą, który przemierza kraj
wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu najlepiej płatnej pracy.
Wszystko, co dotyczy tego człowieka, jest przejściowe. -
Przypomniała sobie jego oczy, które zdawały się szydzić
ze wszystkiego, a zarazem wyrażały głęboki smutek.
Poderwała się na równe nogi i pchnęła drzwi wyjścio-
we. - Pójdę na pocztę odebrać przesyłki - zawołała za so-
bą. - Zaraz wracam.
- Tak, wróć jak najprędzej! - krzyknął Buck. - Idę do
kawiarni na spotkanie z Otisem.
Andrea, przechodząc przez ulicę, czuła na sobie wzrok
S
R
Bucka. Po drodze spotkała ociągającego się jak zwykle
w pracy Brada Dixona.
Wracając natknęła się na Bucka, który właśnie wsiadał
do ciężarówki Otisa Parkera.
- Och, Andy, jadę z Otisem sprawdzić, jak działają je-
go hamulce. Potem pójdziemy coś zjeść.
- Dobry pomysł - przyznała z powagą. - Ja również
zjadłabym z chęcią pieczonego kurczaka i herbatniki
u Louise. Mam cię przywiezć z powrotem?
- Nie martw się o to - powiedział Otis. - Muszę jesz-
cze dzisiaj pojechać do Cottonboro po zestaw narzędzi,
więc w drodze powrotnej zabiorę Bucka. Nie ma problemu.
- Całe szczęście - roześmiała się - że nie masz nogi na
wyciągu, tato. Otis musiałby ciągnąć po autostradzie two-
je szpitalne łóżko.
Było nieco po pierwszej, gdy usłyszała, że ktoś otwiera
drzwi. Jeśli kolejna osoba przyszła do komisariatu spytać
o nowego przybysza o dzikim wyglądzie, Andrea pomy-
ślała, że będzie musiała naładować pistolet. Westchnęła
i odwróciła się.
- Witaj, kochanie. Obawiam się, że przyszły burmistrz
będzie musiał trochę poczekać. Zabieram cię na lunch.
Westchnęła raz jeszcze. To znowu Sam Farley. Opierał
się niedbale o ladę, która oddzielała poczekalnię od biura
i cel. Andrea nie spodziewała się go.
- Co ty tu robisz? - spytała.
- Przyszedłem cię przeprosić. Ostatnie, czego bym so-
bie w tej chwili życzył, to popaść w konflikt z prawem
w tym mieście.
Wciągnęła głęboko powietrze i poczuła, że jej opór
słabnie. Stali niespełna metr od siebie, badawczo się sobie
przyglądając. Nie wiedziała nic o tym, aby groził mu kon-
flikt z prawem, ale jego ciemne, głębokie oczy sprawiły,
że to ona, przedstawicielka prawa, była w tarapatach. Na
S
R
szczęście lada stanowiła barierę między nią a Samem.
Znajdowali się w samym sercu departamentu policji i An-
drea musiała zmierzyć się ze swoim przestępcą.
- Jestem na służbie - powiedziała cicho.
- A czy policjanci na służbie nie jadają lunchu? Nie
musimy przecież jechać samochodem. Możemy po pro-
stu pójść pieszo do lokalu za rogiem.
- Doceniam twoje przeprosiny, ale naprawdę nie po-
trzebuję ciągłych emocji w swoim życiu. Zanim przyby-
łeś do miasta, było cicho i spokojnie. Dlaczego to robisz?
Wyglądał na zakłopotanego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl