[ Pobierz całość w formacie PDF ]
małżeństwo jako ucieczkę spod ścisłej kontroli rodzicielskiej.
- Miałam wielkie szczęście, bo moi rodzice kochali mnie i
siebie nawzajem - odpowiedziała Jodie miękko.
Nie była sobie w stanie wyobrazić, co czuje dziecko, które
usłyszy od matki, że go nie chciała.
- Ona sama była prawie dzieckiem w dniu ślubu. Miała
siedemnaście lat, a mój ojciec dwadzieścia cztery. Bardzo ją
kochał. Jej kochanek był kierowcą wyścigowym, poznała go
przez znajomych. Był o wiele bardziej ekscytujący niż mój
ojciec. Zabierała mnie ze sobą, idąc na spotkanie z nim. Nie
miałem pojęcia, o co chodzi. Myślałem... Pokazał mi swój
samochód i...
Polubiłeś go, pomyślała Jodie ze współczuciem. Lubiłeś
go i potem czułeś się tak, jakbyś zdradził swojego ojca... tak
samo, jak twoja matka.
- W końcu uciekli razem i moja matka zmarła na zatrucie
krwi w Ameryce Południowej, gdzie on się ścigał. Mój ojciec
nigdy się nie pogodził z jej utratą, a ja przysiągłem sobie już
nigdy...
- Nie zaufać innej kobiecie? - dokończyła za niego.
- Nie pozwolę, żeby kierowały mną emocje - poprawił ją
Lorenzo.
- Czy naprawdę musimy być małżeństwem przez cały
rok? Castillo jest już twoje, a Caterina wyjechała...
- Taka była umowa - przypomniał jej krótko.
- Każda zmiana wywołałaby plotki i najprawdopodobniej
skłoniła Caterinę do przypuszczeń, że jeszcze może coś
wygrać. Nie chcę ryzykować.
- Dwanaście miesięcy to bardzo długo.
- Nie dłużej niż wtedy, kiedy się na to zgodziłaś. Wtedy
jednak Jodie nie wiedziała, że jest tak bliska zakochania się w
Lorenzu, a każdy spędzony razem dzień zwielokrotnia to
niebezpieczeństwo. Ale tego nie mogła mu powiedzieć.
- Co chcesz zrobić z Castillo? - zapytała, świadoma, że
nie ma możliwości zmienić tamtej decyzji.
- Jestem w trakcie rozmów na temat renowacji malowideł,
a poza tym zamierzam rozpocząć prace zmierzające do
przekształcenia Castillo w centrum rehabilitacji i sztuki.
Rozmawiałem już z przedstawicielami kilku florenckich
cechów, ale to cię chyba nie interesuje - odparł krótko.
Jodie pochyliła głowę, żeby nie pokazać, jak bardzo
zraniła ją ta uwaga. Oczywiście Lorenzo nie uwzględniał jej w
swoich planach. Dlaczego miałoby być inaczej?
Lorenzo nie bardzo rozumiał sam siebie. Wyczuwał w
Jodie pokrewną duszę, ale ze wszystkich sił starał się to
ignorować. Wmawiał sobie, że jest jak najdalszy od
zakochania się w niej i próbował zamknąć się na swoje myśli i
uczucia, bo mówiły o tym, od czego tak bardzo starał się
uciec.
Dlaczego więc nie chciał wykorzystać zaproponowanego
przez nią rozwiązania i rozstać się z nią od razu? Sam nie
wiedział, czego właściwie chce.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Lot z Florencji firmowym odrzutowcem, a następnie
przelot helikopterem z Heathrow do hotelu przebiegi tak
szybko i luksusowo, że Jodie czuła się, jakby uczestniczyła w
widowisku telewizyjnym, a nie w prawdziwym życiu.
Przepiękny, siedemnastowieczny budynek hotelu
Cotswold był kiedyś prywatną rezydencją. Obecni właściciele
kupili go i wyremontowali z przeznaczeniem na ekskluzywny
klub. Doskonała restauracja cieszyła się zasłużoną sławą i była
dostępna tylko dla stosunkowo wąskiego grona wybranej
klienteli. Centrum odnowy biologicznej było ulubionym
miejscem spotkań śmietanki towarzyskiej, a koteria
najbogatszych klientów miała tu podobno prywatny klub
hazardu, gdzie tracono i zyskiwano fortuny. W pewnych
kręgach pobyt w Cotswold uznawano za szczyt towarzyskiego
szyku.
Poczynając od zastawionego antykami holu, atmosferą
przypominającego wiejski dom, po apartament udekorowany
tymi samymi kwiatami, które mieli na ślubie i najnowsze
włoskie magazyny biznesowe, wszystko tchnęło luksusem i
troską o szczegóły.
To naprawdę zupełnie inny świat, pomyślała Jodie, kiedy
ich osobisty kamerdyner zapewnił ją, że jej ubrania zostaną
rozpakowane i uprasowane w ciągu godziny.
- Zamówiłem samochód, może przejedziemy się po
okolicy? - zaproponował Lorenzo.
- Dziś wieczorem całe miasteczko jest zaproszone na
przyjęcie do domu rodziców Johna.
- Czy powinniśmy tam pójść?
Czy naprawdę tego chciała? W jakiś sposób pragnienie,
żeby stanąć przed znajomymi z podniesioną wysoko głową i
mężem u boku, znikło i Jodie właściwie przestała rozumieć,
dlaczego tak bardzo chciała się tu znalezć.
John, Louise i ból, który jej zadali, teraz to wszystko
przestało się liczyć. %7łycie sprzed spotkania z Lorenzem
wydawało jej się teraz bardzo odległe. We Florencji znalazła
nowych przyjaciół, rozwinęła nowe zainteresowania i szersze
spojrzenie na świat. Nie wyobrażała sobie, że po roku
spędzonym z Lorenzem mogłaby tu wrócić. Z drugiej strony,
co innego miałaby zrobić? Pozostanie we Florencji byłoby
zbyt bolesne.
Bolesne? A właściwie dlaczego? Oczywiście znała już
odpowiedz na to pytanie. Znała ją już tamtej nocy, kiedy
opowiedział jej o ukrytych w Castillo malowidłach, i owego
wieczoru w ogrodzie, kiedy wysłuchała opowieści o jego
dzieciństwie.
- Nie wiem, czy to taki dobry pomysł wyznała
zmieszana.
- Dlaczego? Lękasz się własnych uczuć?
- Nie! W tej kwestii nie ma się czego lękać. Wiem, co
czuję. - W jej głosie brzmiało szczere przekonanie i Lorenzo
poczuł przyspieszone bicie serca.
Tak bardzo chciał poznać jej odpowiedz na pewne pytanie.
Postanowił odłożyć to na pózniej i włożył marynarkę.
- Pora na lunch. Zjedzmy coś, a potem odbierzemy
samochód i pokażesz mi okolicę.
Miasteczko drzemało w letnim upale i Jodie, jak wiele
razy wcześniej, zastanowiła się, co by powiedzieli poganiacze
bydła, którzy niegdyś przypędzali tu owce na targowisko, na
widok tych wszystkich turystycznych autokarów.
Lower Uffington, gdzie dorastała, leżało na szczęście w
bok od głównego szlaku turystycznego. Siedząc sztywno na
pasażerskim siedzeniu wynajętego bentleya, Jodie czuła ucisk
w żołądku. Lorenzo manewrował w wąskich uliczkach,
pomiędzy znajomymi ścianami z szarego kamienia.
Przed nimi leżał prześliczny ryneczek z tradycyjnymi
domami kupców wełnianych, za którymi droga zaczynała się
wznosić ku wyżynie Cotswold, gdzie wciąż, jak od setek lat,
pasły się owce. To właśnie owcza wełna przyniosła
miasteczku dobrobyt, a zabudowa odzwierciedlała tę
zamożność.
Jej mały domek był ukryty w wąskiej uliczce, a ogród
przylegał do strumienia przepływającego na tyłach głównej
ulicy. Jodie poczuła przypływ nostalgii, ale nie tak silny, jak
się obawiała. Dom jest tam, gdzie ukochana osoba, pomyślała.
Pomiędzy dwoma domami biegł przesmyk, prowadzący na
podwórze należące do budynku biurowego firmy ojca Johna.
Widok zaparkowanego tam samochodu Johna, który podczas
tamtych okropnych dni po zerwaniu przyprawiał ją o bolesne
poczucie straty, teraz wcale jej nie obchodził. Ucieszyła się
tylko, że nie natknęli się na jego właściciela.
Kościół, niewielki i przysadzisty, otoczony pięknym
ogrodem, leżał na peryferiach miasteczka. Słońce oświetlało
kolorowe witraże w oknach. Z pewnością w środku trwały już
przygotowania do ślubu. Starodawną bramę kościelną
[ Pobierz całość w formacie PDF ]