[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dziękuję za wszystko. Wiedziałam, że przyjdziesz. Wzruszam ramionami.
- Nie mogłem pozwolić, żeby cię straszył.
Uśmiecha się i widzę, jak w świetle księżyca błyszczą jej oczy. Przysuwa się do mnie i kiedy zdaję sobie sprawę, co
się zaraz wydarzy, oddech więznie mi w gardle. Sara przykłada swoje wargi do moich i wszystko we mnie topnieje. To
jest łagodny pocałunek. Mój pierwszy Potem ona się odsuwa i jej oczy mnie pochłaniają. Nie wiem, co powiedzieć.
Milion różnych myśli przebiega mi przez głowę. Nogi mam jak z waty i ledwie mogę ustać.
- Od pierwszej chwili, jak tylko cię zobaczyłam, wiedziałam, że jesteś niezwykły - mówi.
- Czułem to samo, kiedy zobaczyłem ciebie.
Unosi rękę i znów mnie całuje, przyciskając lekko dłoń do mojego policzka. Przez kilka pierwszych sekund
zatracam się w dotyku jej warg i w myśli, że jestem z tą piękną dziewczyną.
Ona się odsuwa i oboje się uśmiechamy, nic nie mówiąc, tylko patrząc sobie w oczy.
- Lepiej chodzmy zobaczyć, czy jest tam jeszcze Emily - mówi Sara po jakichś dziesięciu sekundach. - Jak nie, to
będę zdana na samą siebie.
- Jestem pewien, że jest.
Wracamy do pawilonu, trzymając się za ręce. Nie mogę przestać myśleć o naszych pocałunkach. Na szlak wyjeżdża
piąty traktor. Wóz jest pełen, a jeszcze z dziesięć osób czeka w kolejce. I po wszystkim, co wydarzyło się w lesie, z
ciepłą dłonią Sary w mojej dłoni, uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
15
Dwa tygodnie pózniej spada pierwszy śnieg. Cienka warstewka, tyle, żeby pokryć furgonetkę drobnym sypkim
puchem. Tuż po Halloween, gdy tylko loryjski kryształ rozprowadził Lumen po całym moim ciele, Henri rozpoczął ze
mną prawdziwy trening. wiczymy codziennie, bez wymówek, w chłód i deszcz czy jak teraz przy śniegu. Chociaż on
tego nie mówi, czuję, że nie może się doczekać, kiedy będę gotów. Zaczęło się od pełnych niepokoju spojrzeń,
marszczenia brwi z jednoczesnym przygryzaniem dolnej wargi, potem doszły głębokie westchnienia, w końcu
bezsenne noce, skrzypienie podłogi w rytm jego kroków, kiedy leżałem z otwartymi oczami w swoim pokoju, i
wreszcie to, co mamy teraz: nieodłączna desperacja w spiętym głosie Henriego. Stoimy za domem naprzeciw siebie w
odległości trzech metrów.
- Naprawdę nie jestem dzisiaj w nastroju - mówię.
- Wiem, że nie jesteś, ale i tak musimy zrobić swoje. Wzdycham i patrzę na zegarek. Jest czwarta.
- O szóstej przyjdzie Sara.
- Wiem. Dlatego musimy się pospieszyć.
W jednej i drugiej ręce Henri trzyma piłkę tenisową.
- Jesteś gotowy?
- Tak, że bardziej nie można.
Rzuca piłkę wysoko w górę i w momencie, gdy osiąga ona najwyższy punkt, próbuję wydobyć z siebie moc, która
zatrzyma ją w powietrzu. Nie wiem, jak mam to zrobić, wiem tylko, że powinienem być zdolny to zrobić z czasem i
40
poprzez ćwiczenia, jak mówi Henri. Każdy Garda rozwija zdolność poruszania przedmiotami na odległość za pomocą
myśli. Dar telekinezy I zamiast pozwolić, żebym sam to w sposób naturalny odkrył - tak jak było z rękami - Henri
wyraznie się uparł, by tę zahibernowaną gdzieś moc obudzić.
Piłka spada tak jak z tysiąc razy wcześniej, bez chwili zatrzymania, odbija się dwukrotnie, po czym leży nieruchomo
w przysypanej śniegiem trawie.
Wydaję głębokie westchnienie.
- W ogóle tego dzisiaj nie czuję.
- Jeszcze raz - mówi Henri.
Rzuca drugą piłkę. Próbuję nią poruszyć, zatrzymać ją na moment, spinam się cały, by to cholerstwo przemieściło
się choć o centymetr w prawo czy w lewo, ale bez powodzenia. Piłka spada na ziemię. Bernie Kosar, który nas cały
czas obserwuje, idzie po nią i, trzymając ją w zębach, odchodzi.
- To przyjdzie w swoim czasie - mówię.
Henri, kręcąc głową, napina mięśnie szczęki. Jego humory i niecierpliwość zaczynają mnie dobijać. Patrzy, jak
Bernie Kosar oddala się truchtem z piłką, potem wzdycha.
- Co? - pytam. Znowu kręci głową.
- Próbujmy dalej.
Odchodzi kilka kroków i schyla się po następną piłkę. Wyrzuca ją wysoko w powietrze. Staram się ją zatrzymać, ale
oczywiście nic z tego. Piłka spada.
- Może jutro - mówię.
Henri kiwając głową, patrzy w ziemię.
- Może jutro.
Po naszym treningu jestem pokryty potem, błockiem i stopniałym śniegiem. Dziś Henri dawał mi do wiwatu ostrzej niż
normalnie i atakował z agresją, która mogła być wyłącznie przejawem paniki. Poza ćwiczeniami telekinezy większość
sesji zeszła nam na nauce technik walki - zapasów, walki wręcz, kombinowanej sztuki bojowej - a zaraz potem
elementów sztuki opanowania - zachowania zimnej krwi w każdej sytuacji, kontroli umysłu, tego, jak dostrzec strach w
oczach przeciwnika, a potem go jak najlepiej obnażyć. To nie ciężki trening narzucony przez Henriego mnie dobijał,
lecz wyraz jego oczu. Przygnębiony wzrok naznaczony lękiem, smutkiem, rozczarowaniem. Nie wiem, czy on się po
prostu martwi brakiem postępów, czy jest w tym coś głębszego, ale te sesje stają się bardzo wyczerpujące - emocjonal-
nie i fizycznie.
Sara zjawia się punktualnie. Wychodzę i całuję ją na frontowym ganku. Za progiem biorę od niej płaszcz i wieszam. Za
tydzień mamy sprawdzian półsemestralny z gospodarstwa domowego i to ona wpadła na pomysł, by przećwiczyć
danie, które będziemy musieli przyrządzić w klasie. Ledwie zaczynamy gotować, Henri łapie swoją kurtkę i wychodzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]