[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie mów mi, co zrobisz, Sachs. Po prostu zrób to - mruknął Rhyme, który znowu był
sobÄ….
- Mam ju\ wszystko - oznajmiła po pół godzinie \mudnej roboty. - Będę za dwadzieścia
minut.
Kiedy wychodziła z magazynu, zadzwoniła jej komórka. Była zaskoczona i
zadowolona, gdy okazało się, \e to John Sung.
- Jak się pan czuje? - zapytała.
- Dobrze. Rana trochę swędzi. Chciałem powiedzieć - dodał - \e mam zioła na pani
artretyzm. W moim domu jest na dole restauracja. Czy moglibyśmy się tam spotkać?
Sachs spojrzała na zegarek. Có\ to mogło szkodzić? Spotkanie z Sungiem nie potrwa
długo. Pozostałych członków zespołu mógł odwiezć do Rhyme'a inny policjant. Zdjęła z
siebie kombinezon, po czym przekazała dowody Dengowi i Alanowi Coe. Powiedziała im, \e
musi jeszcze gdzieś wpaść i będzie u Rhyme'a za pół godziny.
ROZDZIAA ÓSMY
Amelia Sachs zaparkowała autobus ekipy dochodzeniowej w alejce niedaleko domu
Johna Sunga. Wysiadając, spojrzała na ręcznie malowany szyld kwiaciarni mieszczącej się na
parterze budynku tu\ obok restauracji:  Brakuje ci w \yciu szczęścia - kup nasz szczęśliwy
bambus .
Chwilę pózniej zauwa\yła w oknie restauracji Sunga. Pomachał do niej i uśmiechnął
się. Weszła do środka i usiadła naprzeciwko niego.
- Ma pani ochotę coś zjeść?
- Nie, nie mam du\o czasu.
- W takim razie herbata.
Nalał herbaty do małej fili\anki i przesunął ją ku niej.
- Znalezliście go ju\? - zapytał. - Ducha?
Nie chcąc zdradzać szczegółów śledztwa, odparła jedynie, \e mają kilka tropów.
- Nie lubię tej niepewności - westchnął Sung. - Słyszę kroki na korytarzu i zastygam w
bezruchu. Zupełnie tak jak w Fuzhou. Słychać, \e ktoś podje\d\a pod dom, i nigdy nie
wiadomo czy to sąsiedzi, czy słu\ba bezpieczeństwa.
- Po całym tym medialnym hałasie wokół  Fuzhou Dragona - powiedziała - mo\na by
się spodziewać, \e Duch wróci raczej do Chin.
- Rozbijcie sagany... - przypomniał jej Sung.
- I zatopcie łodzie - dokończyła, kiwając głową. - Nie tylko jemu jednemu przyświeca ta
dewiza - dodała nagle.
Sung przez chwilę jej się przyglądał.
- Jest pani silną kobietą. Zawsze była pani funkcjonariuszką bezpieczeństwa?
- U nas nazywa się to policją. Nie, zanim poszłam do Akademii Policyjnej, kilka lat
pracowałam. - Opowiedziała mu o swojej karierze na wybiegu.
- Była pani modelką? - zdziwił się z wesołym błyskiem w oku.
- Byłam młoda. Namówiła mnie właściwie matka. Pamiętam, jak naprawiałam raz
samochód razem z ojcem. On te\ był gliniarzem, ale miał hopla na punkcie samochodów.
Remontowaliśmy silnik w jego starym thunderbirdzie. Miałam wtedy... nie wiem... jakieś
dziewiętnaście lat. Le\ałam pod samochodem, a on upuścił klucz. Trafił mnie prosto w
policzek.
- Uch!
Sachs kiwnęła głową.
- Ale największe  uch! było, kiedy moja matka zobaczyła skaleczenie. Nie wiem, na
kogo była bardziej wściekła: na mnie czy na ojca.
- Co robi pani matka? - zapytał Sung. - Czy opiekuje się wnukami, kiedy pani idzie do
pracy?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie mam dzieci.
- Nie ma pani... przepraszam. - W jego głosie zabrzmiało współczucie. - W Chinach
dzieci są dla nas bardzo wa\ne. Oczywiście, mamy przeludnienie, ale jedną z najbardziej
znienawidzonych zasad, jakie narzuciły nam centralne władze, jest zakaz posiadania więcej
ni\ jednego dziecka. Obejmuje tylko rasę Han, która stanowi w Chinach większość etniczną.
Czuła ciepło, które emanowało z jego oczu. I z jego uśmiechu.
- Pewnie pani wie, \e nasz alfabet jest oparty na piktogramach. Chiński znak
oznaczający  miłość przedstawia matkę trzymającą dziecko.
Miała ochotę powiedzieć mu coś więcej, wyznać, \e owszem, bardzo chce mieć dzieci.
Nagle zachciało jej się płakać.
- Jest pani zamę\na? - zapytał Sung.
- Nie. Ale jestem z kimÅ› zwiÄ…zana.
- To dobrze - powiedział, studiując ją wzrokiem. - Wyczuwam, \e pracuje w tej samej
dziedzinie co pani. Czy to przypadkiem nie jest ten mę\czyzna, o którym mi pani mówiła?
Lincoln...
- Rhyme. - Sachs roześmiała się. - Jest pan bardzo spostrzegawczy.
- W Chinach doktorzy są detektywami duszy. - Sung pochylił się do przodu. - Proszę mi
podać rękę.
Zrobiła to, a on poło\ył dwa palce na jej nadgarstku i po chwili odchylił się do tyłu.
- Moja diagnoza była prawidłowa - oznajmił. - Pani śledziona ma zbyt wiele wilgoci. To
powoduje artretyzm.
- Zatem czego potrzebuje moja śledziona?
- Mniej wilgoci. - Sung przesunął w jej stronę torebkę. - To dla pani. - Sachs otworzyła
ją; w środku były zioła i suszone rośliny. - Niech pani zaparzy z tego herbatkę i popija powoli
przez dwa dni. Mogę równie\ zastosować masa\. Nazywacie to chyba akupresurą. Jest bardzo
skuteczna. Poka\Ä™ pani.
Sung pochylił się nad stołem i kamienna małpa zakołysała się na zabanda\owanej
piersi. Jego palce dotknęły pewnych miejsc na jej ramionach i wpiły się mocno w skórę, a
potem znalazły nowe miejsca i zrobiły to samo. Po minucie odchylił się do tyłu.
- Teraz proszę podnieść ręce.
Zrobiła to i chocia\ nadal odczuwała pewien ból w stawach, miała wra\enie, \e jest
znacznie mniejszy ni\ ostatnio.
- Poskutkowało - przyznała zaskoczona. - Dziękuję. Muszę ju\ jechać - dodała,
spoglÄ…dajÄ…c na zegarek.
- Proszę zaczekać - rzekł z naciskiem. - W Chinach doktorzy patrzą, dotykają i
rozmawiają, \eby ustalić, co dolega pacjentowi. - Spojrzał jej w oczy. - Jest w pani jeszcze
inna dysharmonia. Chce pani czegoś, czego nie mo\e mieć. Nie mo\e albo myśli, \e nie
mo\e.
- Jakiej chcÄ™ harmonii?
- Mo\e rodziny. Miłości. Miała pani kłopoty z kochankami.
- Kiedy byłam modelką, wartościowi mę\czyzni bali się zaprosić mnie na randkę.
- Dlaczego mę\czyzna miałby się bać kobiety? - zapytał z autentycznym zdziwieniem
Chińczyk.
- Ci, którzy mieli odwagę mnie poderwać, chcieli tylko jednego.
- Energia seksualna jest bardzo wa\na - potwierdził Sung. - To jedna z najwa\niejszych
części qi... siły duchowej.
- Przez jakiś czas mieszkałam z mę\czyzną. Te\ był gliniarzem. Było dobrze, ale go
aresztowali. Okazało się, \e brał łapówki.
- A teraz jest pani w związku z tym człowiekiem, z którym pani pracuje.
- Tak.
- Mo\e to jest zródło problemu - powiedział cicho.
Nagle zadzwoniła jej komórka i Sachs a\ podskoczyła z wra\enia. Sięgając po nią,
uświadomiła sobie, \e dłoń Sunga nadal spoczywa na jej ramieniu.
- Halo? - powiedziała, odsuwając się do tyłu.
- Gdzie się, do diabła, podziewacie, agentko Sachs? - usłyszała w słuchawce głos Lona
Sellitto.
Nie chciała się przyznawać, ale jej wzrok padł na stojący po drugiej stronie ulicy wóz
patrolowy, w którym siedzieli gliniarze pilnujący Sunga. Coś jej podszepnęło, \e to oni
poinformowali Sellitta, gdzie jest. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl