[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czyste, meble wypolerowane, pościel wykrochmalona. Po gorącej
kąpieli Robert usiadł wygodnie przed kominkiem, by przejrzeć
dokumenty związane z zarządzaniem posiadłością. Zawsze miał je
pod ręką, na wypadek gdyby znalazł czas, by do nich zajrzeć.
Następnego dnia po porannej przejażdżce konnej i kolejnej
kąpieli wyruszyli w dalszą drogę. Ich celem było Woodhurst Castle,
posesja markiza Kesteven. Robert znał markiza, ale tym razem
zależało mu głównie na spotkaniu z jego córkami blizniaczkami,
Deborą i Dianą.
Gdy Higgins wjeżdżał na podjazd, Robert modlił się, by
dopisujące mu do tej pory szczęście go nie opuściło. Zdawał sobie
sprawę z tego, że wcześniej czy pózniej gospodarze wyjadą do stolicy
na sezon, ale wolał zobaczyć młode damy tak, jak wyglądają na co
dzień, a nie od święta. Dzięki niezapowiedzianej wizycie łatwiej
będzie mu poznać ich prawdziwe charaktery.
Okazało się, że nie tylko zastał całą rodzinę Kestevenów, ale w
dodatku był to dzień przyjęć w rezydencji. Oddał kapelusz, rękawiczki
i płaszcz służącemu, po czym kamerdyner - Stephens - zaprowadził go
do salonu.
- Markiz Elston - oznajmił służący.
Robert ukłonił się zebranemu w pokoju towarzystwu. Był tam
Kesteven, markiza, mniej więcej dwudziestoletni młodzieniec i dwie
jasnowłose panny podobne do siebie jak dwie krople wody. Markiz,
który siedział na sofie obok małżonki, wstał, by go przywitać.
- Wrexton! Jaka przyjemna niespodzianka. Zaraz jednak radość
markiza osłabła.
- Zapomniałem, że pana ojciec nie żyje. Teraz powinienem się do
pana zwracać per Elston. - Kesteven ścisnął Roberta za ramię. - Proszę
przyjąć moje kondolencje. Na pewno bardzo tęskni pan za ojcem.
Mnie też go brakuje.
Robert przytaknął.
- Czasem nie mogę uwierzyć, że nie czeka na mnie w Abbey.
- A więc nie był pan jeszcze w Gloucestershire?
- Nie. Kilka dni po Bożym Narodzeniu wyjechałem do Szkocji.
Potrzebowałem trochę samotności...
- Pierwsze święta po stracie bliskiej osoby zawsze są
najtrudniejsze.
Markiza stanęła obok męża.
- Witaj, Robercie. Robert ukłonił się.
- Dzień dobry pani. Dziękuję, że zechcieli mnie państwo przyjąć.
- Zawsze jest pan mile widzianym gościem. Proszę. - Markiza
wzięła go pod ramię i wskazała krzesło przy kominku. - Właśnie
miałam dzwonić po herbatę.
- Dziękuję.
- Ja zadzwonię, moja droga - zaproponował Kesteven. Markiza
podeszła do sofy, na której siedziały jej córki ubrane w identyczne
białe muślinowe suknie.
- Robercie, chyba jeszcze nie zna pan naszych najmłodszych
dzieci. Pozwoli pan, że mu przedstawię nasze córki: lady Debora i
lady Diana, oraz nasz syn, lord Henry. Moi drodzy - dodała, gdy
młodzi ludzie wstali - to markiz Elston.
Robert ukłonił się blizniaczkom, potem ich bratu.
- Cieszę się, że mogę was poznać, lady Deboro, lady Diano i
lordzie Henry.
Dziewczęta dygnęły, a Henry skinął Elstonowi głową. Robert
odprowadził lady Kesteven do jej miejsca na sofie, a sam wrócił na
krzesło, które wskazała mu wcześniej. Na szczęście znajdowało się
ono wystarczająco blisko gospodyni, by mogli swobodnie rozmawiać.
W tym momencie wrócił markiz i usiadł obok żony.
- Co sprowadza pana w nasze strony, Robercie?
- Tak jak wspomniałem wcześniej, lordzie, wyjechałem z
Gloucestershire po świętach i dwa miesiące spędziłem w Szkocji.
Teraz wracam do Elston Abbey, a po drodze odwiedzam moje
posiadłości i składam wizyty przyjaciołom ojca.
Kesteven uśmiechnął się.
- Czy pana ojciec wspominał o Eton i Oksfordzie? Robert
zmarszczył brwi niezadowolony z kierunku,
który przybrała rozmowa.
- Tak, czasami.
Do salonu wszedł kamerdyner z herbatą i na chwilę musieli
przerwać konwersację. Robert rozejrzał się po pokoju, który mimo
ogromnych rozmiarów i eleganckich mebli sprawiał wrażenie
wygodnego i przytulnego. Gdy markiza skończyła nalewać wszystkim
herbatę, Elston czym prędzej zmienił temat.
- Lady Kesteven, czy wybierają się państwo do Londynu?
- Tak. Debora i Diana będą debiutowały w tym sezonie
towarzyskim.
- Gdyby nie śmierć babci, zostałybyśmy wprowadzone w
towarzystwo dwa lata temu - powiedziała lady Diana. - A w zeszłym
roku z kolei ja zachorowałam na grypę.
Robert napił się herbaty.
- Na pewno nie możecie się doczekać pierwszego balu.
Większość młodych dam z niecierpliwością oczekuje swojego
debiutanckiego sezonu.
- To prawda - jednocześnie odparły blizniaczki.
Robert pomyślał, że obie odniosą sukces w Londynie. Dla wielu
mężczyzn niebieskooka blondynka o mlecznobiałej karnacji to ideał
piękna angielskiej kobiety, a śliczne blizniaczki Woodhurst będą
dodatkowo przyciągały uwagę ze względu na swoje niezwykle
podobieństwo.
- Jestem przekonany, że ludzie mówią to wam bez przerwy, ale
wyglądacie identycznie. Zobaczycie, że panowie będą się zakładać o
to, kto pierwszy nauczy się was odróżniać.
Dziewczyny uśmiechnęły się i na policzkach obu pojawiły się
takie same dołeczki.
- Mało kto potrafi nas od siebie odróżnić - powiedziała jedna.
- Nawet papa się czasami myli - dodała figlarnie jej siostra.
- Di, daj spokój - Kesteven udał oburzonego. - Nie przedstawiaj
taty w złym świetle. Elston pomyśli, że nie jestem dobrym ojcem.
- Ależ nawet nie przyszłoby mi to do głowy. - Robert uśmiechnął
się do markiza. - Dziwię się, że ktoś w ogóle potrafi je odróżnić.
- Lordzie Elston, czy sądzi pan, że w Londynie powinnyśmy
ubierać się inaczej? %7łeby ludziom łatwiej było nas rozpoznać? -
zapytała lady Debora.
Lady Diana spojrzała zaskoczona na siostrę.
- Ale dlaczego chcesz im to ułatwiać?
- A czemu nie? - łagodnie spytała markiza. - Przecież zwykle
ubieracie się inaczej.
- Ale, mamo...
Robert nie śledził z uwagą rozmowy matki z córkami. Był dumny
z siebie, że znalazł sposób na odróżnienie dziewcząt. Głos lady
Debory był o prawie oktawę wyższy od głosu Diany. Niewielu ludzi
zauważyłoby tę różnicę, ale on jako muzyk miał wyczulony słuch.
- Mama powinna ubrać cię w fartuszek szkolny i odesłać z
powrotem na lekcje! - po raz pierwszy odezwał się lord Henry.
Robert nie wiedział, czy siostry przestały się przekomarzać z
powodu słów wypowiedzianych przez brata czy jego
niespodziewanego wtrącenia się do rozmowy. Debora milczała
urażona, a Diana spojrzała ze złością na Henry'ego.
- Taki z ciebie światowiec, że wygłaszasz sądy na temat mody?
- Oczywiście, że nie - prychnął Henry - ale wiem, że nie powinno
się sprzeczać w obecności gościa.
Lady Diana spłonęła rumieńcem.
- Jeśli potrzebujesz opinii na temat mody, spytaj lorda Elstona -
dodał Henry łagodniejszym tonem.
Robert, który nagle znalazł się w centrum uwagi, strzepnął
niewidzialny pyłek z rękawa ciemnozielonego surduta i założył nogę
na nogę. Gdy podniósł wzrok, jedna z blizniaczek stała tuż przed nim.
- Czy mogę panu nalać jeszcze herbaty, lordzie Elston?
Wdzięczny lady Deborze za przerwanie niezręcznej
ciszy Robert podał jej filiżankę i spodeczek.
- Dziękuję. Proszę bez cukru i śmietanki.
Gdy Debora podeszła do stołu, Henry przysiadł się do Diany.
Wziął ją za rękę i zaczął coś jej tłumaczyć ściszonym głosem.
Debora tymczasem usiadła obok Roberta. Upiła łyk herbaty i
uśmiechnęła się nieśmiało.
- Lordzie Elston, przepraszam za swoje - nasze - zachowanie.
Mam nadzieję, że to przekomarzanie nie... - urwała, jakby nie była
pewna, jak powinna zakończyć to zdanie. - Mam nadzieję, że nie jest
pan oburzony naszą sprzeczką.
Robert uśmiechnął się.
- Prawdę mówiąc, słuchałem was z przyjemnością. Debora
spojrzała na niego podejrzliwie, nie wierząc w szczerość jego słów.
- Jestem jedynakiem, więc mogę sobie tylko wyobrażać, jak
wyglądają stosunki między rodzeństwem. Choć pani nie zgadza się z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]