[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie miało znaczenia, bo przecież nigdy nie zostanie jego żoną. Była tego całkowicie pewna,
nawet jeśli zaprosił ją tu, by się o nią starać.
Czy właśnie po to ją zaprosił? To się wydawało nieprawdopodobne.
Unikała księcia przez cały ranek, lecz po południu znalazła się niespodziewanie w
jego towarzystwie. Lord Aidan z żoną postanowili wyjść z dziećmi na spacer. Dołączył do
nich lord Rannulf ze swoją rodziną, a wkrótce prawie wszyscy zdecydowali się wyjść.
Ustaliwszy, że zbiorą się w holu, rozbiegli się na chwilę, by zabrać okrycia i zawołać dzieci.
Christine była zachwycona perspektywą spędzenia czasu na świeżym powietrzu.
Czekając w holu z Audrey i sir Lewisem, patrzyła z uśmiechem na biegające dookoła
dzieci, które najwyrazniej już nie mogły się doczekać, kiedy wyjdą na zewnątrz. Uściskała
Pamelę i Pauline, które na chwilę zjawiły się przy niej, a potem znów pobiegły do reszty
maluchów. Justin zajęty rozmową z Bertiem pomachał, że zaraz do niej dołączy. Markiza
Rochester, która zostawała w domu, zeszła na dół, by ich pożegnać i wykonać kilka
strategicznych posunięć.
- Wulfricu, opowiadałam Amy o tej ładnej ścieżce, która łączy lasek z jeziorem -
oznajmiła głosem nieznoszącym sprzeciwu. Po prostu musisz jej ją pokazać.
Książę ukłonił się sztywno, a biedna panna Hutchinson aż się skuliła na myśl o
spędzeniu w jego towarzystwie całego popołudnia.
- Ciociu, obawiam się, że to będzie musiało poczekać do jutra - zaprotestowała
hrabina Rosthorn, ujmując przy tym pannę Hutchinson pod rękę i uśmiechając się do markizy
i księcia. - Obiecałam Amy, że porozmawiamy o przedstawieniu jej królowej, które odbędzie
się za kilka tygodni. Opowiem jej o swoich doświadczeniach i udzielę stosownych rad, o ile
są coś warte.
Mąż hrabiny, dżentelmen z rozkosznym francuskim akcentem, niósł na ramionach
swego synka Jacques'a.
- Och, Wulf! Biedaku! - zawołała żona lorda Alleyne'a. - Zostałeś bez towarzyszki.
Może pani Derrick się nad tobą zlituje?
Justin, który właśnie przedzierał się przez tłum w jej kierunku, zatrzymał się nagle.
Książę odwrócił się do niej i ukłonił.
- Pozwoli pani, madame? - spytał, podając jej ramię. - Wygląda jednak na to, że nie
pozostawiono pani wielkiego wyboru.
Jemu też nie, pomyślała w duchu, rzucając Justinowi rozżalone spojrzenie. Ujęła
księcia pod ramię i ruszyła z nim na czele całej grupy. Bardzo się starała nie patrzeć w stronę
Basila i Hermione.
- Zdaje się, że kobiety w mojej rodzinie zawiązały spisek przeciw markizie -
dodał. - Ciekawe, czy to ze względu na mnie, czy na pannę Hutchinson.
- Niewątpliwie chodzi o pannę Hutchinson - odrzekła. - Najwyrazniej się pana
boi.
Spojrzał na nią z ukosa, ale nie zareagowała.
- Zgodziłem się uczestniczyć w tym spacerze z pani powodu - powiedział. - Nie chcę
jednak, by przez całą drogę plątały mi się pod nogami dzieci i żeby uszy mi spuchły od ich
krzyków. Niech idą z rodzicami na trawę, między drzewa, a my poprowadzimy gości
nieobarczonych dziećmi do lasu.
- Jak mniemam, nie pozwala pan, by coś zakłócało mu spokój - rzuciła.
- Nie, jeśli mam w tej kwestii coś do powiedzenia - odparł. - A na ogół mam.
Chciałbym pokazać pani park. Oczywiście latem jest o wiele piękniejszy, lecz wiosną też ma
swój urok. A dzisiaj pogoda nam dopisała.
- Ja lubię nawet zimowy krajobraz - wyznała. - Sprawia wrażenie królestwa śmierci,
ale wiadomo, że drzemie w nim nadzieja odrodzenia. Dopiero zimą można w pełni zrozumieć
tajemnicę i moc odwiecznego cyklu życia i śmierci. A potem przychodzi wiosna. Uwielbiam
wiosnę. Nie potrafię sobie wyobrazić tego parku piękniejszego niż teraz.
Przy zachodnim skrzydle domu minęli kwitnące drzewa owocowe, zeszli z trawnika i
ruszyli pod górę ścieżką, która wiodła do lasu. Hałaśliwa gromadka dzieci i ich rodziców
poszła dalej trawnikiem.
- Jest pani niepoprawną optymistką - powiedział książę. - Widzi pani nadzieję
nawet w śmierci.
- Zycie byłoby tragedią, gdybyśmy nie rozumieli, że jest ono w istocie
niezniszczalne - odparła.
Weszli między drzewa pokryte młodymi liśćmi i ciemnozielone choinki, a potem
skręcili na ścieżkę wijącą się wśród rododendronów i wysokich topoli. Na polanach kwitły
dzikie żonkile i pierwiosnki, w prześwitach między drzewami pojawiał się od czasu do czasu
widok na dom, park albo okolicę. Na wschód od domu znajdowało się otoczone lasem jezioro
z wysepką pośrodku.
Kilkoro gości poszło za nimi ścieżką przez las, wkrótce jednak zostali z tyłu, bo
Christine i książę przyspieszyli kroku. Zcieżka prowadziła aż na wzgórza, gdzie wznosiła się
fantazyjna budowla w kształcie zrujnowanej wieży.
- Czy można wejść na samą górę? - spytała Christine.
- Roztacza się stamtąd wspaniały widok na okolicę - odparł książę - ale schody
są bardzo wąskie, strome i kręte. Może wolałaby pani pójść dalej, zamiast zatrzymywać się
tutaj?
Christine zerknęła na niego z ukosa.
- Choć może jednak nie - rzekł. - O ile dobrze pamiętam wspinaczka na blanki starego
zamczyska sprawiła pani wiele radości.
Roześmiała się.
Wchodziła bardzo ostrożnie, trzymając się zewnętrznej ściany, gdzie kręte schody
były najszersze. Uniosła też rąbek sukni, żeby się nie potknąć. Widok z wieży wart był
wysiłku. Zobaczyła, jak rozległy i wspaniały jest park w Lindsey Hall, jak liczne otaczają go
folwarki.
Pomyślała, że gdyby powiedziała tak zamiast nie, byłaby panią tego wszystkiego. A
także różnych majątków, o których książę mówił zeszłego lata. I on sam należałby do niej.
Może jeszcze nie wszystko stracone?
Stał na szczycie schodów i patrzył bardziej na nią niż na panoramę okolicy.
- Doprawdy wspaniały widok - powiedziała, obracając się dookoła.
- Tak - przyznał.
On też był piękny. Elegancki w brązowo-beżowym stroju, białej koszuli i wysokich
czarnych butach, z przystojną, surową twarzą wyglądał jak wcielenie wytwornego
arystokraty. Marzenie każdego malarza portrecisty.
Stali dłuższy czas, wpatrując się w siebie.
Wreszcie książę podszedł bliżej i wskazał jakiś odległy punkt. Odwróciła się, by
zobaczyć, co to takiego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]