[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiał
wiatr, i zasłonił dwupiętrowy parowy młyn Axelrada, gdzie jako buchalter pracował jego
jedyny syn
Elo. Gdzie on jest teraz? Mo\e ju\ jest na froncie?
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Cisza. Bezludna cisza: oczekiwanie na wejście wroga. Zaraz uka\e się oczom. Ci, co uciekli,
nie
zobaczą go. Jak wygląda? Czym grozi? Od jakich zakazów zacznie swoje prześladowanie?
Od jakich
nakazów zacznie swoje panowanie? Od setek lat ludzie muszą przemykać się przez korytarz
zakazów
i nakazów. Taki naród mo\na przyrównać do myszy wiecznie szukającej bezpiecznego
miejsca.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Strach zbli\ał się od Szpitala Powszechnego, który zamieniono na szpital wojskowy na dzień
lub
dwa. Turkot stawał się coraz głośniejszy.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Szpital ewakuowali tak szybko, \e nawet nie zdą\yli ściągnąć flagi Czerwonego Krzy\a z
fronÝ
tonu. Nie mówiąc ju\ o tej białej płachcie z czerwonym krzy\em na dachu. Nagle zaczęli
Å‚adować ranÝ
nych \ołnierzy na chłopskie podwody. Skąd się wzięło w pierwszych od razu dniach wojny
tylu ranÝ
nych? Kobiety i dzieci cisnęły się pod bramą i zaglądały przez sztachety. A więc to tak
wyglÄ…da! Przez
całe \ycie słyszano: Wojna! A teraz to tak wygląda! Zamknięte oczy, brudne banda\e, odór
ropy, karÝ
bol, jodyna, lekarz w zakrwawionym fartuchu jak rzeznik w jatce! Ta sama krew, tak samo
cuchnÄ…ca!
Sanitariusze z czerwonym krzy\em na białej opasce popędzali: Szybciej! Szybciej! Takie
drogie ciało!
Tyle na nie wydano przez tyle lat! Piękne, du\e, wyhodowane, rzucano teraz w pośpiechu na
furÄ™,
ściekała krew przez banda\e. Ci przynajmniej jeszcze \yli. Jednemu przykryto kocem twarz.
Lekarz
kazał go zabrać z powrotem.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Ale to był turkot furgonu do rozwo\enia pieczywa. Od strony szpitala nadjechał piekarz
Wohl.
Jego starszy syn był razem z Elem w Horodence, gdzie zatrzymali się w drodze na front.
0 0
l128 3
Zamiast kozaków pokazał się wóz, a właściwie dwa wozy. Jeden zapchany śydami w
chałatach,
drugi ich \onami i dziećmi. Jeden dla mę\czyzn, drugi dla kobiet, jak w bó\nicy.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Jeszcze tego brakowało! Wszystko to będzie siedzieć, nie ruszy się, lubi być obsługiwane.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Stary Tag stanął przed austerią w samej tylko kamizelce i jarmułce, jak karczmarz, u którego
ju\
wszystko zostało zjedzone i wypite.
0 0
l128 3
Piekarz nie schodzi z wozu. Dobry znak. DziÄ™ki Bogu za to. To znaczy, \e nie chce siÄ™ zatrzyÝ
mać.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
- Dokąd jedzie śyd? - spytał stary Tag. - I co za towar wiezie? Jeden śyd. Dwóch śydów.
RoÝ
zumiem, ale tylu naraz?
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Piekarz zamachnÄ…Å‚ siÄ™ biczem.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Znad chałatów odwróciły się spocone, brodate, ale prawie same młode twarze. Tylko jedna
siÄ™
nie odwróciła. Był to cadyk z śydaczowa. Jechał ze swoją rytualną dziesiątką chasydów,
potrzebnych
do modłów w drodze. Cadyk zamknął powieki. Poruszał wargami. Czy\by nale\ał do tych
zwyczajÝ
nych cadyków odmawiających psalmy w podró\y? Przecie\ psalmy odmawia lada woziwoda
i rzemieÅ›Ý
lnik. Cadyk te\ był jeszcze młody, z czarną brodą, szeroką na całą pierś. Ginęła w niej
zanurzona wÄ…sÝ
ka, blada twarz. Siedział w cieniu własnego szerokiego kapelusza. Rytualna dziesiątka te\,
poruszała
wargami. Nie było wątpliwości: to byli ci gorsi, odmawiający psalmy.
0 0
l128 3
- To cała historia - odpowiedział piekarz Wohl.
0 0 1 1 0 1 6e 1
l128 3
Dwaj furmani, wynajęci w śydaczowie jeszcze, kazali im wysiąść na środku rynku i sami
odjeÝ
chali. Cadyk, chasydzi z \onami i dziećmi rozło\yli się na środku rynku jak śydzi na pustyni.
I czekali
z zało\onymi rękami na cud. Nie ruszali się z miejsca. Có\ więc mógł zrobić Wohl? Co rok
jedzie
przed Strasznymi Dniami do śydaczowa do cadyka na pół dnia przynajmniej, tak jak jego
ojciec, tak
jak jego dziadek, synowie ju\ nie jadą. Prawda, \eby nie zapomnieć, starszy syn Natan jest
razem
z Elem w jakimś małym miasteczku, dostał od niego list, a tam na drugim wozie jest jego
młodszy syn,
zupełny prostak, nawet pomodlić się nie potrafi. Jechać do cadyka mo\na, a jak trzeba go
trochÄ™ podÝ
wiezć, to ju\ piekarza Wohla do tego nie ma? Nic nie pozostaje innego, jak zaprząc konie do
wozów,
na jednym cały dwór się nie pomieści. śona krzyczy: "Wariat!" Aapie za surdut.
"Niebezpieczeństwo
duszy!" A jeszcze nie wie, \e młodszy syn musi powozić drugim zaprzęgiem. "Pojadę i przed
wieczoÝ
rem wrócę". "Dlaczego akurat ty musisz się nara\ać? Jest tylu innych śydów. Jest rabin, jest
gmina,
niech oni się zatroszczą!" Myślę: do Skolego nie dojadę. Po drodze złapię jakieś furmanki,
zapłacę
z własnej kieszeni. Cadyk - niech mnie kosztuje. śeby człowiek przynajmniej wiedział, przed
kim oni
wszyscy uciekają! Plotkom wierzyć? Przed kozakami? To ju\ prędzej przed własnymi. Na
rynku pusÝ
to. Ani naszych, ani obcych. Policjanta na wagę złota nie ma. Pusto, kto chce, mo\e hulać.
Miasto jak
w Sądny Dzień: sklepy zamknięte, jatki puste. Post. Za to na dworcu ruch, magazyny
wojskowe rozbiÝ
te. Nadszedł czas stró\y i złodziei. Cały dzień wo\ą taczkami worki mąki, komiśnego chleba,
suchaÝ
rów wojskowych, kaszy, czekolady, cukru, koców, wszystkiego dobra, zapasy na całą wojnę.
To ma
być wojna? Tak to ma wyglądać? Dziś rabują wojskowe magazyny, jutro będą rabować
\ydowskie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl